TWARZE BIZNESU: Czas dla rodziny

Przez 13 lat był pracownikiem Huty Zawiercie. Doszedł do stanowiska kierownika oddziału walcowni bruzdowej. Krótko po wyborach w 1989 roku z dwoma kolegami postanowił pracować na własny rachunek. Janusz Koclęga, prezes zarządu firmy ,Bodeko", żałuje dziś jedynie, że tak późno zdecydowali się usamodzielnić.

- Z pracy w hucie byłem zadowolony, ale kusiło mnie założenie własnej firmy - wspomina. - Zaczęliśmy od produkcji elementów do bron ciągnikowych. Po roku działalności postanowiliśmy zająć się czymś, na czym znaliśmy się najlepiej, czyli handlem wyrobami hutniczymi i temu jesteśmy wierni do dzisiaj.

Kilka lat temu przypadek sprawił, że postanowili zainwestować w hotel.

- Spędzaliśmy sylwestra w hotelu ,Ostaniec" - opowiada prezes Koclęga. - Był zaniedbany, ale jego wielkim atutem było położenie w bardzo ładnym zakątku Jury Krakowsko - Częstochowskiej. Postanowiliśmy go kupić. Po tamtym budynku zostały tylko mury. Dziś jest to porządny trzygwiazdkowy hotel. Choć wtedy wszyscy odradzali nam tę inwestycję, okazało się, że mieliśmy intuicję.
- Żona mówi, że jestem pracoholikiem - zwierza się Janusz Koclęga. - Mam nadzieję, że jest w tym trochę przesady, ale nigdy nie pracuję krócej niż 10 godzin dziennie. W naszym przypadku dość trudno wytyczyć taką zdecydowaną granicę. Moja żona Jola też pracuje w ,Bodeko" i zdarza się, że dzieci muszą nam przypominać w domu, że to już nie biuro.

Dzieci to Anna, studentka piątego roku prawa, i przyjęty właśnie na pierwszy rok Politechniki Częstochowskiej Piotr. Starając się oderwać rodziców od firmy, nauczyli ich jeździć na nartach. Od kilku lat rodzina Koclęgów spędza zimą tygodniowy urlop w Alpach. Za każdym razem odwiedzają inne miejsce. Beskidy rezerwują sobie na weekendowe wypady.

Janusz Koclęga gra też w tenisa, ale nie przepada za tym sportem. Co innego siatkówka. Na dwugodzinny zacięty mecz czas znajduje zawsze. To wyjaśnia tajemnicę jego szczupłej, sportowej sylwetki. Nikt by się nie domyślił, że ulubioną potrawą prezesa jest golonka z piwem. O tym, że mamy do czynienia z piwoszem, łatwo się przekonać, odwiedzając jego dom. Na komodzie wyeksponowano kolekcję kilkudziesięciu kufli.

- Co roku, jak przystało na absolwentów Politechniki Częstochowskiej, uczestniczymy z żoną w tradycyjnej imprezie, organizowanej przez uczelnię, tak zwanej karczmie piwnej - tłumaczy prezes Koclęga. - Za każdym razem wracamy stamtąd z kuflami i kiedyś pomyśleliśmy, żeby poszerzyć tę kolekcję. Odtąd z każdego nowego miejsca, które odwiedzamy, przywozimy kufel. Perełką zbioru jest egzemplarz przywieziony z Oktoberfest w Monachium.

- Najszybciej regeneruję siły właśnie przy kufelku piwa w przydomowym ogródku w towarzystwie najbliższych - opowiada Janusz Koclęga. - Cieszę się, że przyjacielskie układy udało mi się utrzymać z moimi dwoma wspólnikami, Ireneuszem Dembowskim i Tadeuszem Borysiewiczem. Jesteśmy członkami Zawierciańskiego Klubu Menadżera i od czasu do czasu wyjeżdżamy na wspólne wycieczki. Ostatnio byliśmy kilka dni w Pradze i Wiedniu. To też dobry sposób na odpoczynek.

Dłuższe letnie wyjazdy planuje żona. Zwykle wybór pada na ciepłe kraje Europy. Plażowanie łączą wtedy ze zwiedzaniem. Najwięcej wrażeń dostarczyła im jednak wyprawa poza nasz kontynent- do Egiptu i Izraela. W zeszłym roku wybrali zupełnie inny kierunek wakacyjnych wojaży - duńską wyspę Bornholm.

- To doskonałe miejsce do pieszych i rowerowych wycieczek - ocenia Janusz Koclęga. - Miał to być też raj dla wędkarzy, ale moje doświadczenie tego nie potwierdza. Złowienie ryby wymagało tam naprawdę dużo cierpliwości. Mimo to udało się je złowić i mieliśmy zapewnioną kolację. Minusem Bornholmu jest może niepewna pogoda. Dokładnie tak samo, jak po naszej stronie Bałtyku.
Po chłodnym zeszłorocznym urlopie tym razem państwo Koclęgowie planują wygrzać się w Turcji.