MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Śląska przystań

GRAŻYNA KUŹNIK
Nie spodziewał się, że osiądzie na Śląsku. Nie łączyły go z tym regionem żadne bliższe związki. Ale kiedy w Powstaniu Warszawskim stracił wszystko, co posiadał, łącznie z rękopisami partytur, Ludomir Różycki ruszył do ...

Nie spodziewał się, że osiądzie na Śląsku. Nie łączyły go z tym regionem żadne bliższe związki. Ale kiedy w Powstaniu Warszawskim stracił wszystko, co posiadał, łącznie z rękopisami partytur, Ludomir Różycki ruszył do Katowic.

Władze były zachwycone decyzją jednego z najsławniejszych polskich kompozytorów. Natychmiast zaoferowały mu obszerne mieszkanie przy ulicy Sobieskiego 24. Kamienica z 1896 roku, położona przy cichej ulicy w pobliżu Filharmonii Śląskiej, nie należała do reprezentacyjnych, ale była komfortowa. Lokal Różyckiego liczył 180 metrów kw. i znajdował się na pierwszym piętrze.

- Kiedy tu zamieszkał, miał już swoje lata. Nie ma co ukrywać, był dziwakiem. Żona przeżyła z nim trudne chwile. Nie stronił od alkoholu, pił sporo, a wtedy zachowywał się nietypowo. Ale nadal komponował i tutaj, w tym domu, powstało kilka utworów -opowiada sąsiadka Irena Prelicz.

Starsza pani, wdowa po lekarzu, wkrótce bez żalu stąd się wyprowadzi. Mieszkanie, identyczne jak to, w którym mieszkał kompozytor, jest olbrzymie, trudne do ogrzania i drogie.

Za drzwiami Różyckich często rozbrzmiewała muzyka i śpiew. Jego córka i wnuczka były uzdolnione, po żonie Ludomira, Annie, odziedziczyły piękne głosy. Przychodzili sławni ludzie, zwłaszcza wielu artystów.

- Domem długo opiekowała się niania, która wychowywała wnuczkę. Wzdychała często, że panie Różyckie nie miały czasu na zajmowanie się dziećmi i gospodarstwem, zawsze zajęte były swoimi pasjami. Obowiązki spadały na służbę - wspomina sąsiadka.

Ludomir Różycki mieszkał w Katowicach osiem lat. Na kamienicy znajduje się tablica pamiątkowa, ale większość lokatorów nic nie wie o kompozytorze. Zresztą w ostatnich latach Różycki większość czasu spędzał w Zachełmiu na Dolnym Śląsku, gdzie państwo podarowało mu willę. Nazwał ją ,Pan Twardowski", jak swoją symfonię i balet.

Najbardziej twórcze w życiu kompozytora były czasy młodości. Miał 19 lat, kiedy ukończył ze złotym medalem Konserwatorium Warszawskie i zadebiutował utworem ,Stańczyk". Prof. Engelbert Humperdinck z Akademii Muzycznej w Berlinie zachwycił się tym młodzieńczym dziełem i zaproponował mu studia w Niemczech.I pomyśleć, że nauczyciele gimnazjum, do którego uczęszczał Ludomir, nie wróżyli mu sukcesów. Źle się uczył, nie znosił także ćwiczeń muzycznych i palcówek, uciekał z lekcji fortepianu i zawsze wolał biegać z kolegami, niż się uczyć. Mimo to został przyjęty do Konserwatorium Warszawskiego.

Był świetnym studentem. Muzyka całkowicie go pochłonęła. Ojciec i matka, oboje absolwenci Konserwatorium, byli pewni, że ich syn zostanie wybitnym kompozytorem.

Po udanej premierze ,Stańczyka" w 1904 roku Ludomir wyjechał do Berlina. Niepozornego z wyglądu muzyka spotkała tutaj zabawna przygoda. Bardzo cenił twórczość Ryszarda Straussa i chciał go poprosić o radę. Gdy jednak pojawił się w pięknej kamienicy mistrza, portier odesłał go do wejścia od strony podwórza. Różycki wdrapał się na szóste piętro po kuchennych schodach, gdzie ku jego zdumieniu, w otwartych drzwiach czekał sam Ryszard Strauss. Był w bardzo złym humorze.

- Cóż pan dopiero teraz przychodzi! Chodźże pan prędzej, do stu piorunów! - wściekał się mistrz i wciągnął Ludomira do środka. Stanęli pod dymiącym piecem. Zaskoczony gość nie mógł wydobyć słowa. Dopiero po chwili okazało się, że Strauss wziął go za spóźnionego zduna.

Przygoda skończyła się szczęśliwie. Kiedy pomyłka się wyjaśniła, Strauss bardzo się śmiał i życzliwie przeczytał partytury młodego Polaka. Pochwalił. Napisał nawet list polecający do swojego wydawcy, co ułatwiło druk dzieł. Była to ze strony niemieckiego mistrza wielka przysługa.

W Berlinie Ludomir Różycki poznał Stefanię Mławską, młodziutką śpiewaczkę. Ich niełatwa miłość przetrwała ponad pół wieku. Pobrali się w 1905 roku, gdy kompozytor miał zaledwie 21 lat, ale za sobą ważne poematy symfoniczne ,Bolesław Śmiały" i ,Pan Twardowski".

W Berlinie wspólnie z Karolem Szymanowskim, Grzegorzem Fitelbergiem i Apolinarym Szeluto założyli ,Spółkę Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich".

- W tej grupie Ludomir Różycki nie należał do najwybitniejszych, lepszy był Szymanowski - ocenia dr Marek Urbańczyk z Akademii Muzycznej w Katowicach. - Dzieła Różyckiego są zachowawcze, duchem raczej XIX-wieczne. Jego sława była krótka, tak jak Józefa Elsnera czy Wojciecha Żywnego. Patetyczne i patriotyczne dzieła szybko wychodzą z mody.

Listy Ludomira do żony świadczą o tym, że styl młodopolski był mu bliski. Z emfazą wyrażał swoje uczucia. Jeden z opisów przyrody zakończył zdaniem: ,Czy jest symfonia dziwniejsza niż natura?" Starał się właśnie tak komponować, bez ckliwości czy sentymentalizmu. Krytycy zarzucali mu nawet, że ,nie wydelikaca, nie pieści".

Żona zasugerowała kiedyś, żeby komponował jak modny wtedy Wagner, romantyczniej, dobitniej. Różycki bardzo się oburzył. Zapewnił, że nigdy na nikim nie będzie się wzorował, zostanie, kim jest, bez względu na modę.

I rzeczywiście, na początku XX wieku wystarczyło jego nazwisko, żeby na koncerty przybywały tłumy. We Lwowie jego utwór ,Bolesław Śmiały" zrobił ogromne wrażenie. Otrzymał propozycję objęcia stanowiska kapelmistrza operowego i profesora klasy fortepianu w konserwatorium. Zdecydował się na Lwów, chociaż ubiegało się o niego także Oslo.

Ludomir źle wspominał Lwów - miał tu kłopoty w pracy. Przyzwyczajony był do swobody i źle znosił służbowe obowiązki. Szybko też narobił sobie wrogów. Kiedy tylko mógł, wyrywał się do fortepianu i tworzył. Napisał poemat ,Anhelli", operę ,Bolesław Śmiały" i ,Meduzę". Po czterech latach z ulgą opuścił Lwów i przeniósł się do Berlina. Chciał tylko komponować.

Za granicą powstała jego ważna opera ,Eros i Psyche". Strauss oceniał, że ,temat jest bardzo piękny, ale bardzo trudny". Kiedy jednak doszło do premiery we Wrocławiu w 1917 roku, utwór odniósł wielki sukces. Zainteresowały się nim teatry w całej Europie, także w Warszawie. Po siedmiu latach wędrówek kompozytor objął stanowisko kapelmistrza w warszawskiej operze.

Różycki pisał opery i balety, w tym ,Pana Twardowskiego", ,Casanovę", ,Beatrix Cenci", liczne pieśni. Niektórzy krytycy cierpko komentowali, że kompozytor tworząc tak dużo, stanął w miejscu. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Szanowany kompozytor, patriotyczny autor, nagle napisał operetkę ,Lili chce spać".

Dowcipna, frywolna ,Lili" bardzo podobała się publiczności, ale krytycy nie zostawili na kompozytorze suchej nitki. ,Jak pan śmie tak się poniżać?!" - krzyczały tytuły. Różycki bardzo przeżył atak niechęci i nigdy już nie napisał żadnego lekkiego utworu. Następnym dziełem była podniosła ,Pani Walewska". Nie ukończył jej.

W Powstaniu Warszawskim kompozytor stracił wszystko, spłonął jego dom. Przyjechał na Śląsk z pustymi rękami. Był już innym człowiekiem.

W maju 1945 roku został profesorem Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach. Najbardziej jednak zależało mu na odtworzeniu spalonych dzieł, snuł też plany skomponowania utworu ,Legenda Śląska". Chciał jakoś odwdzięczyć się za gościnę, ale już nie był w stanie. Zapłacił wysoką cenę za swoją intensywną twórczość.

- Nie czuł się najlepiej. Dużo pił, był załamany, zmieniony psychicznie - mówi jeden z dawnych pracowników katowickiej Akademii Muzycznej.

Ktoś go widział, jak biega po placu Wolności, na nikogo nie zwracając uwagi, niekompletnie ubrany.

Starał się jednak uczestniczyć w życiu muzycznym. Choreograf Stanisław Miszczyk z Opery Śląskiej wspominał, że gdy pracował nad ,Panem Twardowskim" w 1948 roku, Różycki przyjeżdżał na próby, ,mimo że już wtedy zdrowie mu nie dopisywało".
Na Śląsku organizowano koncerty muzyki Różyckiego, darzono go względami, dostał mieszkanie, w końcu willę. Kiedy nie był już w stanie pracować, w 1947 roku otrzymał dożywotnią, honorową pensję. Zmarł w styczniu 1953 roku. Jego sława zaczęła szybko przygasać.

- Różycki dzisiaj jest mało znany, studenci niewiele o nim wiedzą - przyznaje dr Marek Urbańczyk. - Ale to może się zmienić. Może jeszcze nadejdzie jego czas?

Niedawno młoda skrzypaczka Ewelina Nowicka z Gdańska odkryła w Bibliotece Narodowej nieznany koncert Różyckiego. Nie był nowatorski, ale za to barwny, o wiele ciekawszy od śmiertelnie nudnych, nowoczesnych dzieł. Słuchaczom bardzo się podobał.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto