MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Zawodnicy GKS Katowice nie będą mieli gdzie mieszkać

jerzy dusik
Prezes Tadeusz Burzyński poślizgnął się na hokejowym biznesie.  /  aleksandra kuś
Prezes Tadeusz Burzyński poślizgnął się na hokejowym biznesie. / aleksandra kuś
Tadeusz Burzyński został prezesem hokejowego klubu GKS Katowice trzy lata temu. Za czasów jego kadencji katowicka drużyna rok po roku zdobywała wicemistrzowskie tytuły, a szef klubu... brnął w długi.

Tadeusz Burzyński został prezesem hokejowego klubu GKS Katowice trzy lata temu. Za czasów jego kadencji katowicka drużyna rok po roku zdobywała wicemistrzowskie tytuły, a szef klubu... brnął w długi.
DZ: Czy miał pan świadomość, że na hokeju w Polsce nie da się zarobić?
TADEUSZ BURZYŃSKI: Nigdy nie traktowałem prezesury w GKS Katowice jako ciepłej posadki. Zdawałem sobie sprawę, że na sporcie, a tym bardziej na hokeju w Polsce, nie da się zarobić. Ale w momencie wyrażenia zgody na przyjęcie tej funkcji nie myślałem o zarobkach.
DZ: Dlaczego?
TB: Poprzednie moje firmy miały niezły obrót. Uznałem, że inwestując zarobione w nich pieniądze w hotel Olimpijski i restaurację Olimp w Spodku zrobię dobry interes pomagając przy okazji klubowi. W remonty obiektów, które przejąłem zdewastowane, włożyłem milion dwieście tysięcy złotych, żeby mogły zacząć funkcjonować. To się nazywa ,nakłady konieczne". Myślałem w ten sposób, że skoro obiekt jest typowo sportowy, to działając w wyczynie będę miał możliwości rozwoju firmy i zaspokojenia sportowych ambicji. Działanie w klubie traktowałem jako kontynuację mojego zainteresowania sportem. Dzisiaj chodzenie na mecze stało się moim hobby. Uzależniłem się od hokeja i nie mogę się doczekać na następne spotkanie mojej drużyny. Mówię mojej, bo przeliczając medale na gotówkę każdy wicemistrzowski tytuł kosztował mnie około 500 tysięcy złotych.
DZ: Tyle jest panu w tej chwili winien klub?
TB: Kiedy przychodziłem do klubu były w nim pieniądze z Wizji, PRinż i Nowego Centrum. Ci sponsorzy szybko jednak przestali płacić, a nowych, chociaż zapewniano mnie, że pukają do drzwi, do dzisiaj nie ma. Utrzymywałem więc zawodników dając im pokoje i wyżywienie oraz dając klubowi pieniądze na wypłaty licząc, że z gotówki przyniesionej przez sponsorów pożyczka zostanie spłacona. Za sam hotel z wyżywieniem dla zawodników klub zalega mi dzisiaj około 350 tysięcy złotych. A dodam, że za nocleg ze śniadniem liczyłem tylko 35 złotych, za obiad 15 złotych i za kolację 10 złotych, czyli prawie po kosztach.
DZ: Jak wygląda sytuacja dzisiaj?
TB: Właśnie wracam z... sądu. Nagrodą za trzy lata działania w klubie, który rozsławił miasto, właściciela Spodka, jest... wyrok. Mam nakaz eksmisji.
DZ: Jak to rozumieć?
TB: Sąd orzekł na podstawie umowy podpisanej ze Spodkiem, że wystarczyły dwa okresy niepłacenia za czynsz, żeby wymówić mi dzierżawę. Wyjaśnię, że obroty w restauracji i hotelu nigdy nie pokrywały opłat - prawie 34 tysiące złotych, które musiałem wnosić, zgodnie z umową podpisaną z zarządem Spodka. Już od samego początku starałem się o zmniejszenie opłat i dostosowanie ich do realiów, bo rosło zadłużenie, ale odpowiedź cały czas była negatywna. Dwukrotnie wyrównałem zaległości, najpierw 100 tysięcy, a później 200 tysięcy złotych. Długi jednak dalej rosły. Wtedy właśnie postanowiłem wstrzymać opłaty za czynsz, aż do momentu porozumienia z zarządem Spodka. Jako dzierżawca miałem prawo do żądania obniżenia czynszu, który jest dwa razy większy niż pozostałe koszty. Pisałem pisma do zarządu Spodka, ale tam odsyłano mnie do Urzędu Miasta jako właściciela. A urzędnicy magistratu mówili, że to leży w gestii zarządu Spodka. Dopiero wizyta u wiceprezydenta Lutego spowodowała, że czynsz został obniżony do kwoty 11,5 tysiąca netto. Porozumienie podpisałem, ale nie zrealizowałem go, ponieważ odkryłem w nim zapis, że jeżeli spóźnię się ze spłatą czynszu, choć raz, to będę musiał płacić wszystko od nowa. Nie chciałem sobie zakładać finansowego stryczka na szyję. Gdybym miał zapłacić czynsz, którego ode mnie żądają, przy dochodach hotelu i restauracji, byłbym tylko za 2003 rok stratny 262 tysiące złotych, a przy czynszu proponowanym przez miasto byłbym na minusie 97 tysięcy.
E: Czy faktycznie nie da się zarobić na prowadzeniu hotelu i restauracji w Spodku?
TB: Dałoby się, gdyby w Spodku odbywały się imprezy. W ubiegłym roku imprez było kilka. A obroty w hotelu i restauracji zależą od tego, co się dzieje w hali. Kiedy ona stoi pusta, mało kto do nas zagląda. Spodek ze swoją ,działalnością" przynosi olbrzymie straty, z którymi wszyscy się liczą, a ja muszę zarabiać.
DZ: Czy w związku z nakazem eksmisji wyprowadzi się pan ze Spodka i wyrzuci zawodników mieszkających w hotelu?
TB: Nie. Będę dochodził swoich racji. Złożę apelację. Chcę prowadzić hotel i restaurację, ale na normalnych kupieckich zasadach, bo nie może być tak, że decyzje zarządu Spodka, powodują plajtę każdego, kto chce coś zrobić, a w dodatku zainwestował duże środki.
DZ: A co z działalnością w klubie?
TB: Dalej wspieram go finansowo wykładając swoje pieniądze. A to pięć tysięcy złotych do PZHL, a to kolejne 5 tysięcy zaliczki dla zawodników, czy 3 tysiące na ratę za długi do hokejowej centrali. Nie poddaję się. Działam. Prowadzę rozmowy z kandydatami na sponsorów i jestem przekonany, że zła passa finansowa GKS Katowice musi się skończyć.
Rozmawiał:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mbappe nie zagra z Polską?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto