Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zapiski z Powstania Warszawskiego na Bielanach - Hanny Marczewskiej

Jolanta Pierończyk
Jolanta Pierończyk
Hanna Białowiejska (późniejsza Marczewska) z ulubionym psem
Hanna Białowiejska (późniejsza Marczewska) z ulubionym psem Rep.Jolanta Pierończyk
1 sierpnia o godz. 17, jak zwykle, zawyją syreny. Nazywa się to „trening syren alarmowych”, ale nie bez kozery właśnie tego dnia o tej godzinie, kiedy w Warszawie do boju ruszyli powstańcy.To już 77. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Powiedziano i napisano na ten temat już wiele, ale ciągle jeszcze pojawiają się nowe, nieznane rzeczy. Do takich należą "Zapiski z Powstania Warszawskiego na Bielanach" Hanny Marczewskiej.

"Mamo, nie było okazji, żeby siąść i popytać, jak to było za Twoich młodych czasów, jak przeszłaś przez Powstanie Warszawskie, co czułaś? Teraz, w wieku mocno dojrzałym, zagłębiamy się [z siostrą - red.] w Twoje wojenne zapiski, aby je udostępnić wszystkim w formie książki, bo są tego godne. To chyba najwłaściwsze słowo - są godne”, tak napisał Andrzej Maria Marczewski, jeden z byłych dyrektorów Teatru Małego w Tychach, reżyser, twórca Teatru Karola Wojtyły.

Książka pt. „Zapiski z Powstania Warszawskiego na Bielanach” Hanny Marczewskiej ukazała się w 2020 roku. Miała być rozmowa o niej z synem autorki, ale, niestety, nie doszło do niej. Z powodu jego nagłej śmierci w listopadzie 2020 r.

W 77. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego zaglądam więc sama do tej brązowo-beżowej książki pod redakcją Teresy Wodzickiej.

„Pamiętnik pisany przez Hannę Marczewską pseudonim Czarna - dzień po dniu - bezpośrednio po przeżyciach”, czytam we wstępie.

A więc pierwsza notka w środę, 2 sierpnia 1944 r.:

„Tragedia! Boże, cośmy zawinili? Ta doba to piekło, to coś najstraszniejszego w życiu. W nocy pani Inka jest przy umierającym doktorze, a ja na punkcie. Meldują się patrole, które pogubiły swoje punkty. Przychodzą zjeść nasi chłopcy - tacy młodzi, tacy bezbronni. O drugiej w nocy idę z meldunkami do Naszego Domu. Łuny i wybuchy towarzyszą mi. Rozkaz: mamy pochować opaski, zlikwidować punkt i personel. Zaczyna się krzątanie, jakie smutne. O trzeciej wpada Jasiek. Jego punkt idzie do lasu. Przynoszę mu z domu ubranie i buty. Wybiega. W tym czasie przynoszą z Naszego Domu zwłoki dra Rogowskiego i chowają w ogródku. Jesteśmy wszyscy załamani - taki człowiek! Personel opuszcza punkt, mężczyźni uciekają - zostajemy we cztery. Beznadziejność, smutek. O szóstej wracamy do domu, przesypiam godzinę, coś niecoś szykuję i idę na dyżur. Pani Inka sama, opuszczona zamieszkała w Schronisku. Chcemy z nią nocować i dyżurować na zmiany. Ranni wszyscy ewakuowani. Ciężko ranni w Naszym Domu. Ustanawiamy tam dyżury. Bieganie tam pod kulami przez ogródki - w jedną i drugą stronę. Deszcz leje jak z cebra , przez cały dzień. Boże, co to będzie?”

Wspomniany w tej notce Jasiek to mąż Hanny. W książce jest ich wspólne zdjęcie z 1936 r. z podpisem: Hanna i Jan Marczewscy w Zakopanem. Piękna para. Hanna ma wtedy 25 lat (urodziła się 11 sierpnia 1911 r.). W chwili wybuchu powstania jest nie tylko mężatką, ale i matką. „Ewie wypadł dziś trzeci mleczny ząb”, napisała w środę, 9 sierpnia (córka Ewa Kicińska jest dziś architektem krajobrazu, ale i autorką książki pt. „Modlitewnik z Cytadeli”; syn Andrzej urodził się już po wojnie, w 1947 roku).

Pod datą 24 sierpnia napisała: „Dziś są urodziny Ewy. Skończyła sześć lat. Nawet nie mogłam wpaść do domu. Ewa przyszła na punkt i rozmawiała przez nasz zakonspirowany telefon z Jaśkiem”.

Zapiski kończą się krótką notką z Milanówka 10 grudnia: „Jeszcze jest u mnie Mamusia. Całe dnie biegam. Sprowadziłam się już na Zawąską. Jest tu swobodnie i gdyby było więcej pieniędzy - byłoby całkiem miło. Troch się głoduje, ale to głupstwo. Do wściekłości natomiast doprowadza widok podłości i małości ludzkich. Projektujemy wydawanie obiadów”.

We wcześniejszej notce pisze, że dostała drugi list od męża, a więc oboje przeżyli powstanie, ale to jeszcze nie koniec ani książki, ani niedoli Hanny Marczewskiej.

Zmarła 28 czerwca 2007 r., przeżywszy 95 lat, a jednak przez te wszystkie lata „nie było okazji, by siąść i popytać, jak to było”.

We wstępie do tej książki Andrzej Maria Marczewski napisał coś niesamowitego:

„8 listopada 2019 r. o 7.40 zaistniał kontakt między nami. Mama pojawiła się, aby po raz pierwszy od chwili przejścia na drugą stronę tak wyraźnie przekazać mi to, co powinienem wiedzieć”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto