Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W rękach kata

Marcin Król
Rys. marek nycz
Rys. marek nycz
Po raz ostatni karę śmierci w Polsce wykonano w 1988 roku. W areszcie śledczym przy ul. Montelupich w Krakowie powieszono 28-letniego mordercę, Andrzeja Cz.

Po raz ostatni karę śmierci w Polsce wykonano w 1988 roku. W areszcie śledczym przy ul. Montelupich w Krakowie powieszono 28-letniego mordercę, Andrzeja Cz. Przewidziany w kodeksie karnym PRL z 1969 roku, najwyższy wymiar kary stosowano nie tylko wobec zbrodniarzy, ale i bohaterów afer gospodarczych.

Na stryczek trafiało się, gdy Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Przy wykonaniu kary uczestniczył naczelnik więzienia, lekarz, prokurator i rzecz jasna wykonawcy wyroku. Skazaniec miał prawo domagać się obecności duchownego oraz swojego adwokata.

Wykonanie kary odraczano w przypadku, gdy skazany zachorował. I choć brzmi to groteskowo, powrót do zdrowia był równoznaczny z niezwłocznym wykonaniem kary. – Skazany nie znał daty ani miejsca, gdzie miała odbyć się egzekucja. Objęta tajemnicą była sprawa jego pochówku.
Rodzina zgłaszała się tylko po odbiór rzeczy po zmarłym – mówi płk Ryszard Kurnik, który przez 30 lat pełnił funkcję dyrektora okręgowego służby więziennej w Katowicach. Jak sam przyznaje, praca przy sporządzaniu protokołu przed i po wykonaniu wyroku do tej pory działa na wyobraźnię. Miało to również wpływ na jego poglądy dotyczące stosowania kary śmierci. Jest jej zdecydowanym przeciwnikiem.
Skazani na śmierć dopełniali swego żywota w kilku aresztach śledczych w Polsce: Gdańsku, Warszawie, Krakowie, Łodzi i Katowicach. W stolicy Górnego Śląska wyznaczony był do tego areszt śledczy przy ul. Mikołowskiej. Tam w specjalnym garażu stracono m.in. wampira z Zagłębia, Zdzisława Marchwickiego, a dzień później jego brata Jana. Do dziś nie wiadomo gdzie zostali pochowani. Jedne źródła wskazują na cmentarz w Podlesiu, gdzie mieli spocząć w anonimowej mogile, inne mówią, że ich zwłoki trafiły na potrzeby naukowe do Śląskiej Akademii Medycznej.

Papieros, obiad, zdjęcie matki

W Katowicach wykonywano również kary zapadające po dość dyskusyjnych wyrokach. Tak było w przypadku procesu 22-letniego Jacka Krysińskiego z Warszawy, skazanego na śmierć za zabójstwo matki. – Ostatnim życzeniem skazanego było zapalenie papierosa. Pamiętam ten jego dopalający się w przeciągu kilku sekund papieros i zastygłą w strachu twarz. Był przerażony. W pewnym momencie po odczytaniu uchwały Rady Państwa, prokurator powiedział „dość”. Papieros przestał się palić – wspomina płk Kurnik.
Bogdan Arnold z Katowic, seryjny morderca kobiet z Katowic, przed śmiercią poprosił o zdjęcie matki, po czym rozpłakał się. Wyrokiem nie przejął się zabójca z Rudy Śląskiej, Mieczysław Zub. Przed wykonaniem kary ze smakiem zjadł obiad. Stracony w Katowicach, morderca z Krakowa, Karol Kot, który bestialsko zabił 11-letniego Leszka poprosił o możliwość napisania listu do matki. – On nigdy nie okazał skruchy. Nie tylko się nie bał, ale sam stwierdził, że gdyby pozostał na wolności dalej by mordował – mówi jeden z emerytowanych krakowskich milicjantów.

Spowiedź kata

Instytucja kata była i jest dotąd jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic doby PRL-u. – Byli to pracownicy aparatu więziennego. Dobrowolnie podejmowali się tego zajęcia. Na ogół przyjeżdżali do nas z Warszawy. Oczywiście istniały instrukcje określające np. ubiór kata. Jego odzienie stanowił ciemny garnitur i białe rękawiczki – tłumaczy płk Kurnik. Mało kto pamięta dziś o niepisanej tradycji – kat wrzucał swoje rękawiczki do trumny zmarłego, na którym wykonał wyrok. W ten sposób kat dawał do zrozumienia, że nie jest odpowiedzialny za śmierć.
Był tylko wykonawcą...
Adam Wojas z Warszawy pracował w zawodzie kata prawie 15 lat. Do takiej służby trafił przypadkowo. Najpierw, jeszcze w wojsku wcielono go do plutonu egzekucyjnego. Wychodząc do cywila dostał propozycję pracy w więziennictwie. Katem nie został od razu, ale gdy zapadła taka decyzja nie protestował.
Przed objęciem stanowiska kata przeszedł sześciomiesięczne szkolenie obejmujące zajęcia z fizyki, prawa i etyki. Pamięta pierwszą egzekucję – młodego mężczyzny, który zabił żonę i dziecko. – Był spokojny. Zachowywał się godnie, widziałem w jego oczach wyrachowanie, może nawet kpinę. Inni? Zostawmy to. Skazanego cechuje przecież odruch obronny i nie ma w tym nic dziwnego, że zdecydowana większość szarpała się, próbowała wyrwać, wzywając Boga i bluźniąc na przemian – tłumaczy.
Wykonanie wyroku ograniczało się do jednej mechanicznej czynności – zwolnienia pedału zapadni. – Ciężar spadającego ciała zrywał rdzeń szyjny. Serce jeszcze pracowało. Ciało drgało w skurczach. Śmierć była jednak szybka, wszystko nie trwało dłużej niż 20-30 sekund. Trumnę przygotowywano wcześniej. Ciało zdejmowano po około 20 minutach. Lekarz orzekał zgon, a w aktach pojawiał się wpis „wyrok wykonano” – relacjonuje.
Nie przeczy, że wielu jego kolegów po fachu nie wytrzymywało presji psychicznej – wpadali w alkoholizm, depresję. On wytrzymał, ale jak sam przyznaje, choć działał w imieniu prawa, nie jest dziś szczęśliwym człowiekiem. – Ponoć przynosi je sznur po skazańcu, ale ja jestem zaprzeczeniem tego mitu – dodaje.

Personalia kata na jego prośbę i zgodnie z przepisami zostały zmienione.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto