Upadły Baildon

Wczoraj od rana w Hucie Baildon zaczął swoje urzędowanie likwidator firmy. Jego pojawienie się było zaskoczeniem dla 900-osobowej załogi, ale nie dla resortu gospodarki i managementu huty.

- Wczoraj nastąpiło ogłoszenie upadłości Huty Baildon. Może być ono szansą na odnowienie firmy - powiedział nam Edward Nowak, wiceminister gospodarki. - Dzięki upadłości jest możliwość jej uratowania, szansa na ułożenie się z wierzycielami i na restrukturyzację. Inne metody zawiodły.

Wczoraj likwidator, przysłany przez sąd, był w Hucie Baildon najbardziej małomówną osobą. Zaskoczona załoga niewiele wiedziała o przyczynach ostatnich decyzji. Hutnicy, oczekują, że dziś szefowie firmy wyjaśnią im sytuację. Podobno prezes Jacek Jagodziński spodziewał się upadłości. Jednak wczoraj nagle zawracano go z drogi do Warszawy z powodu pojawienia się likwidatora.

Huta Baildon to firma od 178 laty obecna na Śląsku, znany producent stali jakościowej. Potrzebowała jednak kosztownych inwestycji. W latach 90. pochłonęły one 300 mln zł.

Baildon zmienił się z molocha centralnie zarządzanego w firmę z 17 spółkami, częściowo sprywatyzowanymi przy udziale kapitału szwedzkiego, angielskiego, włoskiego, ale i krajowego. Nadal jednak Huta Baildon jest zakładem nienowoczesnym, o wysokich kosztach produkcji, znacznie zadłużonym. Tylko odsetki naliczone przez ZUS, po zerwaniu porozumienia w sprawie spłaty zobowiązań, przekraczają 80 mln zł.

- Porozumienia z ZUS nie udało się przywrócić mimo usilnych starań zarządu huty i poparcia ministerstw. Spowodowało to powstanie większych zobowiązań niż aktywa spółki. W tych warunkach zarząd został zmuszony do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości firmy - wyjaśnił nam prezes Jagodziński.