Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tychy płaczą po tragedii w Tatrach

Z Zakopanego Izabela Jarosz
W Liceum Ogólnokształcącym im. Kruczkowskiego przez cały dzień zbierali się uczniowie czekający na wieści o swych kolegach. Fot. Karina Trojok
W Liceum Ogólnokształcącym im. Kruczkowskiego przez cały dzień zbierali się uczniowie czekający na wieści o swych kolegach. Fot. Karina Trojok
Nie możemy uwierzyć, że oni nigdy już nie wrócą - mówili wczoraj koledzy zaginionych w Tatrach. Przez cały dzień czekali w swojej szkole na wiadomości z Zakopanego i cud, który jednak się nie wydarzył.

Nie możemy uwierzyć, że oni nigdy już nie wrócą - mówili wczoraj koledzy zaginionych w Tatrach. Przez cały dzień czekali w swojej szkole na wiadomości z Zakopanego i cud, który jednak się nie wydarzył. Ratownicy nad Czarnym Stawem przerwali akcję nie odnajdując sześciorga zasypanych przez lawinę.

Za blisko szczytu

Profesor nalegał żebyśmy się cofnęli, wracali do schroniska, bo pogoda nagle się pogorszyła, ale myśmy się uparli, że chcemy wejść na szczyt - opowiada 16-letnia Luiza, licealistka, która przeżyła wypadek pod Rysami. Leży w szpitalu w Zakopanem ze złamaną ręką, jest mocno poturbowana, ma rozciętą głowę, ledwo mówi, ma spuchniętą twarz i oczy. Ale jako jedyna chce mówić. Dzięki temu jest jej lżej.

Dwa piętra wyżej, na oddziale intensywnej terapii, walczy o życie jej kolega, Przemek. Jest po ciężkiej operacji głowy. Załamany ojciec i przyjaciel chłopaka proszą przez łzy: Co mamy powiedzieć? Proszę, nie pytajcie.

Bez przewodnika

Luiza prawie nie zna gór. Nie należała do klubu "Pion" przy tyskim liceum, do którego chodziła pierwszy rok. O wyjeździe w Tatry dowiedziała się na lekcji geografii, którą prowadzi Mirosław Szumny, szef klubu i miłośnik wspinaczki wysokogórskiej. Nauczyciel pytał, kto chciałby poznać Tatry. - Chciałam zobaczyć jak to jest - tłumaczy.

Pojechali w niedzielę. 21 licealistów i czterech opiekunów.
Feralnego dnia wyruszyli w góry o 6.30 rano ze schroniska nad Morskim Okiem, gdzie mieszkali od niedzieli. Był drugi stopień zagrożenia lawinowego. Józef Janczy, szef Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego mówi, że w takim wypadku w Tatry można wyjść tylko pod opieką przewodnika tatrzańskiego pierwszego i drugiego stopnia. Pod opieką przewodnika może być najwyżej czterech turystów. Nikt z czterech opiekunów, którzy wyjechali z grupą tyskich licealistów takich uprawnień nie miał. Poza tym, na 13-osobową grupę było tylko dwóch dorosłych: Szumny, oraz, jak twierdzi Luiza, jego kolega, ale nie wie kto.

- Dzień wcześniej pierwsza grupa weszła na szczyt, myśmy też chcieli - opowiada dziewczyna. Pogoda była dość dobra. Szli już trzecią godzinę, kiedy zaczęło mocno wiać i sypać śniegiem. Szumny pożyczył jej swoje raki i karabinek. - Pan profesor powiedział, żebyśmy wracali. Ale nam został sam szczyt i było nam strasznie szkoda cofnąć się teraz, zwłaszcza że koledzy weszli. Tylko przypiąć się do łańcuchów i już. Powiedzieliśmy, że dojdziemy tyle, ile się da, gdyby nie to co się stało, weszłabym spokojnie nawet ja - mówi.

Szumny ugiął się pod namową młodzieży. Sam szedł pierwszy. Grupa wchodziła na Rysy w różnych odstępach, według własnych sił i możliwości. Luiza była z tyłu, szła wolniej z koleżanką, którą poznała na wyjeździe. - Powiedziała mi, że była tu rok temu i omal nie spadła - przypomina sobie Luiza.

Nikt nie spodziewał się tragedii. Lawinę strącili ci, którzy szli na początku. I ci się uratowali. Grupa z końca to m.in. Luiza i jej dwóch kolegów. Oni również mieli szczęście. Od wczoraj są w domu. Ci, którzy szli w środku, wciąż są pod śniegiem. - Tak właśnie schodzi lawina - tłumaczy Jan Krzysztof, TOPR-owiec. - Zachowuje się jak rwąca rzeka, a spływa zakrętami. Wyrzuca tych na zakręcie, na dole jest najsilniejsza.

Śmigłowiec bez silników

O 6 rano spod Morskiego Oka wylatuje śmigłowiec ratowniczy TOPR - Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Za sterem siedzi Henryk Serda, pilot TOPR z 20-letnik stażem. Na pokładzie jest kilku ratowników oraz dwa psy. Zostawia grupę, wraca po kolejnych ratowników. Podczas lotu, już pod Rysami, wysiada jeden z dwóch silników. Wraca ze ściśniętym gardłem, ale już nie po kolejną grupę. Szuka miejsca do lądowania. W trakcie lotu, już w okolicach Zakopanego, wysiada drugi silnik. Śmigłowiec kołuje nad lasem w okolicy Mursasichla pod Jeziorem. Następuje dramatyczna walka pilota. Jest nad polaną, między dwoma domami. W jednym przebywa 15-letnia młodzież z Warszawy. Wszystko obserwuje Mieczysław Surmański, właściciel drugiego domu. - Zobaczyłem jak mu się silnik pali - opowiada. - Nagle wybił się w górę, wyprościło go. Pilot musiał być opanowany, a jak uciekłem za dom, bo myślałem że mnie zabije.

Pilotowi udaje się wylądować na płocie, 20 metrów od domu, gdzie mieszka młodzież. - Podbiegłem do niego i krzyczę wysiadaj pan, bo wybuchnie - mówi zdenerwowany Mieczysław Surmański. - A on nic. W końcu wyszedł, sięgnął po telefon i po trzech minutach była tu straż, policja, pogotowie, TOPR-owcy.

Rozbitą maszynę TOPR zastępuje śmigłowiec Karpackiego Oddziału Straży Granicznej. Maszyna, warta kilka milionów złotych, ma złamany ogon, uszkodzone łopaty. To cud, że nikt nie zginął - mówią ratownicy. - Gdyby nie doświadczenie i opanowanie pilota, nie obyłoby się bez ofiar - mówi Jan Krzysztof z TOPR.

Tylko czapka

Na lawinisku od 6 rano jest 30 ratowników TOPR, kilkanaście psów, głównie słowackich ratowników. Ci znajdują rękawiczki, pasek z plecaka, czapkę. Wciąż nie natrafiają na ciała zakopane pod śniegiem. Przyjeżdżają nurkowie, bo TOPR-owcy są prawie pewni, że sześciu licealistów lawina strąciła do Czarnego Stawu. Staw pokrywa gruby lód oraz kilkudziesięciometrowy śnieg. Nie wchodzą. Warunki są fatalne, cały czas sypie, wieje silny wiatr. Jest trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Ratownicy liczą na psy (one mają największe szanse odkryć ciała), sami specjalnymi sondami badają teren. Kiedy pies zaczyna kopać, biegną z łopatami. Mordercza lawina rozlała się na terenie 2 hektarów. Do przekopania jest ok. 50 tys. ton śniegu! Ratownicy ryzykują życiem. Lada chwila może zejść druga, dwa razy silniejsza lawina od tej, która zabrała tyskich licealistów.

Druga ok. 20-osobowa grupa ratowników, w pełnym ekwipunku, czeka w siedzibie TOPR w centrum Zakopanego. Mają wymienić kolegów. Czekają na rozkazy.

Piętro wyżej w małej salce siedzą rodzice dzieci, których szukają ratownicy pod lodem oraz matka jednego z opiekunów. Wśród nich jest nauczyciel geografii i organizator wyjazdu. Cały czas rozmawiają o dzieciach. Jak chciały jechać, jak się cieszyły, że poznają Tatry. Z szoku pomagają im wyjść psychologowie, w tym dwóch z krakowskiej policji. Wczoraj szef TOPR powiedział im wprost: Szukamy ciał.

- Nie mają żalu do nauczyciela. Są przygotowani na najgorsze - mówi Daria Szczepańska, wiceprezydent Tychów, która od wczoraj jest z nimi.

Mirosław Szumny jest załamany. Mówi, że to jego wina. Nie może sobie tego darować. Cały czas powtarza, "tyle razy byłem z młodzieżą w górach"...

Koniec akcji

O godz. 15.10 ratownicy, którzy rozpoczęli akcję, schodzą do schroniska nad Morskim Okiem. Mają przemarznięte twarze, ręce. Zwożą sprzęt. Są zrezygnowani. Sztab TOPR decyduje o powrocie do Zakopanego wszystkich ratowników. Jest niebezpiecznie. Co jutro? Jeszcze nie wiadomo. W schronisku od pół godziny przebywają rodzice dzieci, które są pod śniegiem.

Pojawia się informacja, że zakopiańska Prokuratura Rejonowa wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić okoliczności tragedii. Organizatorom prawdopodobnie zostaną postawione zarzuty nieumyślnego narażenia na niebezpieczeństwo życia i zdrowia wielu osób.

- Oni nie powinni wychodzić w góry. To był nieprzygotowany i bezmyślny wyjazd - mówi z całą mocą Józef Janczy, prezes TOPR.

W zakopiańskim szpitalu na obserwacji przebywa pilot śmigłowca. Jest w bardzo dobrym stanie.

Luiza pobędzie tutaj jeszcze ok. 10 dni. Jest przy niej matka i siostra. - Miała szczęście dziewczyna - mówi Piotr Dunin, lekarz. - Tomografia nic nie wykazała, rany się zagoją.
Tatrzańscy ratownicy mówią, że to największa tragedia zbiorowa, jaka miała miejsce w Polskich Tatrach.

O godz. 21 TOPR-owcy ogłaszają komunikat: akcja zawieszona do odwołania. Mówią, że ciała młodych turystów spod śniegu odkryje słońce. W czerwcu, może lipcu.

Piątek będzie dniem żałoby w całym powiecie tatrzańskim. W ten sposób społeczność Podtatrza chce oddać hołd tym, którzy zginęli przysypani lawiną w rejonie Czarnego Stawu w Tatrach.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Miała 2 promile, rozbiła auto i uciekła

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto