Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tomasz Gollob od zawsze jeździł z gorączką złota

Wojciech Koerber
Kiedy w sobotni wieczór stał Tomasz Gollob na podium w Terenzano i słuchał Mazurka Dąbrowskiego, mógł sobie pomyśleć, że to pod niego hymn napisali.

Właśnie wywalczył na obczyźnie złoto IMŚ i miał je przewieźć z ziemi włoskiej do Polski. Choć po prawdzie ozłocą go dopiero 9 października w rodzinnej Bydgoszczy. - Dziękuję ojcu, braciom Jackowi i Markowi, także mamie - kilka razy wyliczał żużlowiec spełniony, każdorazowo pomijając małżonkę Brygidę, z którą trwa proces rozwodowy.

On wszędzie ma silniki

W ostatnim czasie Gollob, pomny historii, zrezygnował z wielu imprez (m.in. finał IMP i Złoty Kask), by w Terenzano zjawić się w jednym kawałku. Uważał z nożem i widelcem przy jedzeniu, a także z maszynką przy goleniu. Temu złotu podporządkował wszystko. Przed GP Włoch w ciągu miesiąca wziął udział w ledwie trzech imprezach (jedną z nich była GP Nordyckie), a formę wciąż miał boską. Tym samym zadał kłam opiniom, że startować najlepiej jest niemal codziennie.

- Tylko ja wiem, jak wielką pracę wykonałem w ostatnim czasie - przekonywał Gollob. Na sukces złożyło się jednak wiele czynników. Po pierwsze talent. Nikt tak jak on nie panuje nad motocyklem. Po drugie - wnętrze motocykla. Żaden inny zawodnik nie ma tak wielkiej wiedzy o silnikach i żaden nie rozmawia z nimi, tzn. nie dłubie przy nich, całymi nocami. Zresztą, raz jeszcze przytoczymy historyjkę, którą opowiadał selekcjoner Marek Cieślak. Otwiera mu Gollob tylną klapę swojego busa - silniki. Podnosi mu siedzenie - silniki. "I powiedz mi Tomek, że cokolwiek o nich wiesz?" - nie dowierzał trener. "Wwwszystko" - padła odpowiedź zacinającego się momentami mistrza.

Ten sukces to także ścisła dieta (pseudonim "Chudy"), przebieżki a la Małysz, czy przygotowania do sezonu. - Zimą trenowałem w Hiszpanii z motocrossowym wicemistrzem świata - zdradził ostatnio champion. Świetnie zrobiły mu także przenosiny z Tarnowa do Gorzowa, gdzie niemal codziennie - a nie tylko od święta - mógł się ścigać po torze selektywnym, trudnym technicznie. Dzięki temu żadna króciutka agrafka z ostrymi łukami, jak ta w Cardiff, nie była mu już straszna. Gdy w sezonie 2007 żegnał się z Tarnowem, kończył cykl GP na czwartym miejscu. Rok później, już jako gorzowiak, był trzeci, przed rokiem - drugi, a teraz jest pierwszy. Widać, na naukę nigdy nie jest za późno. - To prawda, bez Gorzowa nie byłbym mistrzem świata - ocenia dziś Tomasz.

No i głowa. Od zawsze nastawiona na wygrywanie, a ostatnio dodatkowo wolna. Niektórzy twierdzą, że gdyby nie wieloletni związek z Brygidą (mają 12-letnią córkę Wiktorię), tytuły mistrza świata mogłyby przyjść wcześniej, w większej liczbie. W każdym razie papa Władysław od początku nie był wybrance syna przychylny.
Czasem trzeba po trupach

Brak tytułu, gonitwa za nim, sprawiały, że w głowie przechowywał Gollob niesłabnącą mimo 39 lat determinację. Koniec sierpnia, GP Chorwacji, ciężkie warunki, na torze kurz, w powietrzu piekarnik. Po dwóch seriach Polak ma ledwie punkt. Robi się niedobrze. Zdejmuje kask, spluwa, krzywi się, wierci i na chwilę zastyga. Niby zwykłe ujęcie, a jednak ta twarz pokazuje, że w środku zaczyna się właśnie proces twórczy - co jest nie tak, co trzeba poprawić?! To twarz cholernie czegoś poszukująca. Złota. I później jest lepiej. To obrazki, z których można teraz stworzyć piękną drogę po tytuł. Bo czasem trzeba było też iść po trupach, na noże. Jak z Sajfutdinowem, jak z Jonssonem. Gollob to sportowiec z krwi i kości, wielokrotnie ją przelewał - jak w Malilli - często trzeszczały też gnaty, nie tylko jego. A jednak dziś wszyscy rywale gratulują złota i mówią, że należało się jak nikomu innemu. W Terenzano Crump zdjął swój plastron z numerem 1, przekreślił własne nazwisko, naprędce wpisał Polaka, i mu podarował. Tak jest teraz. W latach 90. był jednak Gollob nieakceptowany, jeździł ostro, nie mówił po angielsku, nie ufał zagranicznym tunerom, wszędzie, wespół z ojcem, węszył spisek. W 1995 roku w Londynie, podczas GP, został znokautowany przez Craiga Boyce'a na oczach stadionu. Takie były początki.

Teraz pomogę Jarkowi!

9 października w Bydgoszczy mistrz będzie już tylko upajał jazdą siebie i kibiców. Choć może nadarzy się też okazja, by pomóc Jarosławowi Hampelowi wywalczyć srebro. - Rozmawiałem z Tomkiem i powiedział mi, że teraz trzeba pomóc Jarkowi - poinformował nas wczoraj selekcjoner reprezentacji. Może to być zatem polska impreza, choć w pierwszej kolejności Hampel musi pomóc sobie sam.Może się zdarzyć, że w pierwszej czwórce końcowej klasyfikacji będziemy mieli aż trzech biało-czerwonych. Nie Polaków, a biało-czerwonych. Piąty w drabince jest obecnie uwielbiający bydgoski tor Rune Holta. Pięć punktów straty do Kennetha Bjerre może zatem odrobić z nawiązką.

Wracając do Golloba. Mylą się ci, którzy myślą, że zawsze walczył na szczytach świata. Bywały lata chudsze (2002-2007), bez medali IMŚ, a także chwile zwątpienia.

- Rzeczywiście, miałem taki moment przed przejściem do Tarnowa, że nie wiedziałem, czy kontynuować jazdę czy nie. Bywały takie momenty, że sam już nie wierzyłem, iż zdobędę jeszcze szczyt - nie ukrywa dziś bydgoszczanin,

Urodził się Gollob 11 kwietnia, zatem przyszłoroczną obronę tytułu rozpocznie jako 40-latek. - Przede mną jeszcze kilka lat jeżdżenia - zawsze podkreśla. - Teraz czekam aż dziennikarze mnie zapytają, kiedy dogonię 6-krotnego mistrza świata, Tony'ego Rickardssona - śmiał się po Terenzano. No więc najwcześniej mógłby to uczynić w wieku 44 lat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zabrze.naszemiasto.pl Nasze Miasto