MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Szpital w ogniu

Agnieszka Klich
Tak wygląda drugie piętro po pożarze. fot. Karina Trojok
Tak wygląda drugie piętro po pożarze. fot. Karina Trojok
Wczoraj o godz. 2.52 policjanci, którzy przejeżdżali radiowozem obok Szpitala Specjalistycznego nr 1 przy al. Legionów w centrum Bytomia, usłyszeli wołanie o pomoc. Zobaczyli dym wydobywający się z okien.

Wczoraj o godz. 2.52 policjanci, którzy przejeżdżali radiowozem obok Szpitala Specjalistycznego nr 1 przy al. Legionów w centrum Bytomia, usłyszeli wołanie o pomoc. Zobaczyli dym wydobywający się z okien. Do akcji ruszyli strażacy z Bytomia, Chorzowa, Zabrza i Rudy Śląskiej. – Sytuacja była dramatyczna. Drugie piętro szpitala było bardzo mocno zadymione. Strażacy w maskach tlenowych, praktycznie po omacku, przeszukiwali pomieszczenia – mówi Kapitan Krzysztof Giel, dowódca jednostki ratowniczo–gaśniczej Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bytomiu. W sali, w której wybuchł pożar, strażacy znaleźli dwa zwęglone ciała. W sali obok – jedno. Ofiary to 56–letni Ryszard K., 72–letni Karol C. i 84–letnia Alfreda P. Wszyscy byli przewlekle chorzy.

Strażacy uratowali kilkadziesiąt osób. – Prawie wszystkie ewakuowane osoby to starsi ludzie, którzy nie byli w stanie chodzić o własnych siłach. Musieliśmy ich wszystkich wynieść – opowiada Giel. Ratowanie pacjentów zaczęły już wcześniej dwie dyżurujące pielęgniarki oraz podkomisarz Dariusz Dziurka i inspektor Sebastian Wlazły z patrolu, który wezwał straż pożarną. – Gdyby nie oni, ofiar pożaru mogło być więcej – mówi Andrzej Tomczyk, dyrektor szpitala.

– Przyczyną pożaru prawdopodobnie było zaprószenie ognia przez jednego z pacjentów, który w łóżku palił papierosa i zginął w pożarze – mówi Stanisław Surowiec, rzecznik KMP w Bytomiu.


Sylwestrowa noc w Bytomiu. Patrol policji, który zabezpieczał imprezę sylwestrową na rynku miasta przejeżdżał al. Legionów w centrum miasta. Podkomisarz Dariusz Dziurka i inspektor Sebastian Wlazły z sekcji prewencji Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu usłyszeli wołanie o pomoc z okien Szpitala Specjalistycznego nr 1 w Bytomiu. Już po chwili zobaczyli, że ze szpitalnych okien wydobywa się dym. Decyzja była szybka. Zgłosili pożar w bytomskiej Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej. Strażacy przyjęli zgłoszenie o godz. 2.52.

Dziurka i Wlazły weszli do szpitala. Chcieli sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że na drugim piętrze szpitala, na Oddziale dla Przewlekle Chorych płoną dwie sale chorych. Okazało się też, że ewakuacja już się rozpoczęła. Dwie pielęgniarki, Bożena i Joanna, dyżurujące w sylwestra na oddziale wyprowadzały chorych. Pielęgniarki zawiadomiła prawdopodobnie jedna z pacjentek, która zauważyła dym na korytarzu. Pacjenci feralnego oddziału to ludzie przewlekle chorzy, którzy, w większości, nie potrafią chodzić o własnych siłach. Dlatego policjanci wynosili ich i znosili piętro niżej na kocach i prześcieradłach. Wkrótce przyszło im z pomocą piętnastu policjantów ze służby kryminalnej Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu. W takim składzie przeprowadzali ewakuację do przyjazdu straży pożarnej.

Na miejsce tragedii przyjechały cztery wozy strażackie z Bytomia, wspomagane przez trzy jednostki z Chorzowa, trzy z Zabrza i jedną z Rudy Śląskiej. – To co zastaliśmy na miejscu nie wyglądało najlepiej. Na drugim piętrze, tam, gdzie był pożar, było tyle dymu, że strażacy, w maskach tlenowych, prawie po omacku przeszukiwali sale. Znaleźliśmy dwa zwęglone ciała w sali, w której wybuchł pożar i jeszcze jedno w sali do niej przylegającej. Wydawało się, że trzecią ofiarę da się uratować, ale niestety też zmarła – opowiada Krzysztof Giel, dowódca jednostki ratowniczo–gaśniczej Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bytomiu. Ofiary tragedii to 56–letni Ryszard K., 72–letni Karol C. i 84–letnia Alfreda P. Wszyscy byli przewlekle chorzy. Mężczyźni zostali znalezieni w sali, w której wybuchł pożar. Ze wstępnych ustaleń wynika, że to właśnie któryś z nich zaprószył ogień. Prawdopodobnie jeden z pacjentów palił papierosa w łóżku.

Akcja gaśnicza była bardzo trudna. – Nie dość, że było bardzo duże zadymienie, to jeszcze w powietrzu unosiły się toksyczne opary. Pacjenci leżą na materacach z pianki. Takie materace bardzo szybko się palą i topią. Na szczęście udało się opanować sytuację. Strażacy ugasili pożar i zabezpieczyli teren tak, żeby nie doszło do wznowienia pożaru – mówi Giel.

Ewakuowano 35 osób. Karetki pogotowia zabierały wynoszonych ludzi do innych szpitali. 34 osoby trafiły do szpitali w Bytomiu, jedną przewieziono do szpitala miejskiego w Piekarach Śląskich. – Pacjenci są pod obserwacją. Życiu żadnego z nich nie zagraża niebezpieczeństwo – mówi Andrzej Tomczyk, dyrektor Szpitala Specjalistycznego nr 1. Do szpitala trafiły też dwie pielęgniarki. Przebywają na oddziale kardiologicznym Szpitala Specjalistycznego nr 1. Są w szoku, więc opiekuje się nimi psycholog. – Policyjny psycholog, podkomisarz Andrzej Sira rozmawiał z pielęgniarkami. Widać, że kobiety są załamane tym, co się stało. Dlatego Sira będzie prowadził z nimi zajęcia terapeutyczne – mówi Stanisław Surowiec, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu. Pod opiekę lekarską trafili także policjanci Dziurka i Wlazły. Lekarz podejrzewał u nich zatrucie tlenkiem węgla. W szpitalu podano im tlen i zostawiono ich na krótką obserwację. Jeszcze wczoraj wrócili do domów. – Policjanci sprawdzili trzeźwość personelu szpitala, ale nikt nie miał alkoholu we krwi – dodaje Surowiec.

Mimo warunków, akcja gaśnicza przebiegała sprawnie. Wczoraj, po godz. 6 rano jednostki straży pożarnej wróciły do baz.
W Nowy Rok, na miejsce tragedii przybyli m. in. Tomasz Pietrzykowski, wojewoda śląski i Krzysztof Wójcik, prezydent Bytomia. Straty, jakie poniósł szpital w wyniku pożaru, to około 20 tys. zł.


Nie było paniki
Henryk Urbańczyk, 47-letni ewakuowany pacjent Oddziału dla Przewlekle Chorych Sz. S. nr 1.

Wieczorem wszyscy położyli się do łóżek. Oglądaliśmy telewizję, inni spali. Ja wyszedłem na korytarz, bo słyszałem zamieszanie i zobaczyłem kłęby dymu na korytarzu, a potem nas ewakuowano. Podczas ewakuacji nie było żadnej paniki. Strażacy i policjanci wynosili ludzi, ja wyszedłem na własnych nogach pod okiem strażaków. Na korytarzu prawie nic nie było widać, a do tego okropnie śmierdziało. Mieliśmy niespodziewany początek roku. Nie wiem, co teraz z nami będzie. Na razie przenieśli mnie na inny oddział tego samego szpitala. Tamten oddział był dla mnie jak drugi dom.

Nie pierwszy raz

Pożar w bytomskim Szpitalu Specjalistycznym nr 1 to nie pierwsza tragedia, którą ten szpital ma na swoim koncie. Na przełomie lutego i marca 2003 roku ze szpitala samowolnie, przez nikogo nie zauważona, wyszła pacjentka. To była starsza osoba z zaburzeniami pamięci. – Była tuż przed wyjściem do domu. Ale rodzina bardzo prosiła, by ją jeszcze kilka dni zatrzymać. Być może pacjentka zapamiętała, że miała wyjść ze szpitala i postanowiła to zrobić sama – mówi Grzegorz Nowak, wicedyrektor szpitala. Wypadek zakończył się tragicznie. To była końcówka zimy i pacjentka zamarzła na dworze. Drugie tragiczne zdarzenie miało miejsce we wrześniu tego roku. Z drugiego piętra wypadła pacjentka. Tak jak w pierwszym przypadku, tak i tu pacjentka była osobą w starszym wieku. – To był nieszczęśliwy wypadek – dodaje Nowak. Kobieta nie przeżyła upadku.


Trzeba było pomóc
podkomisarz Dariusz Dziurka, z sekcji prewencji Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu biorący udział w ewakuacji

Tej nocy zabezpieczaliśmy imprezę sylwestrową na Rynku. Wróciliśmy do komendy, ale dyżurny wysłał nas na jeszcze jedną interwencję. I właśnie wtedy przejeżdżaliśmy aleją Legionów. No i usłyszeliśmy krzyk, a po chwili zobaczyliśmy dym z okien szpitala. To był sylwester i na ulicy w ogóle było dużo krzyku, więc cieszę się, że akurat to wołanie o pomoc zwróciło naszą uwagę. Zawiadomiliśmy straż pożarną, no i trzeba było wejść do środka. Zobaczyliśmy pełno dymu na korytarzu. Nie było prawie nic widać. Ale na oddziale byli ludzie i trzeba było im pomóc. Zaczęliśmy wynosić pacjentów w prześcieradłach i kocach. Tylko niektórzy z nich umieli chodzić i to jeszcze przy pomocy kul. Niektórzy pacjenci byli przywiązani pasami do łóżka.
Do sali, w której wybuchł pożar w ogóle nie dało się wejść.


Powiedział nam
Tomasz Pietrzykowski, wojewoda śląski

Będę rozmawiał z Markiem Piarskim, dyrektorem śląskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, w jaki sposób można rozwiązać problem pacjentów, którzy przeżyli ten tragiczny pożar. Trzeba im zapewnić należytą opiekę zdrowotną. Trzeba się też zastanowić nad tym, w jaki sposób zwiększyć bezpieczeństwo w szpitalach lub przynajmniej, w jaki sposób nie dopuścić, by poziom tego bezpieczeństwa się obniżył.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto