Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z ELŻBIETĄ SKRĘTKOWSKĄ, pomysłodawczynią i reżyserem programu "Szansa na sukces"

Rozmawiała: EDYTA BANASIK-KOSOWSKA
- Przed kilkoma dniami odbyły się w Katowicach eliminacje do "Szansy na sukces". Ile osób udaje się pani zwykle wybrać z tłumu i zakwalifikować do programu? - Nie ma reguły.

- Przed kilkoma dniami odbyły się w Katowicach eliminacje do "Szansy na sukces". Ile osób udaje się pani zwykle wybrać z tłumu i zakwalifikować do programu?

- Nie ma reguły. Czasem jest bardzo dużo ciekawych ludzi i wystarczy, że zrobię eliminacje raz na trzy miesiące. Bywa jednak i tak, że do Warszawy przyjeżdża tysiąc osób, spośród których można wybrać uczestników do jednego czy dwóch programów. Na Śląsku zorganizowałam eliminacje po raz pierwszy. Nie spodziewałam się, że przyjdzie aż 600 osób. Muszę przyznać, że trudno jest wyłonić w krótkim czasie dobrych wykonawców z tłumu kandydatów.

- Jak pani ocenia umiejętności mieszkańców Śląska?
- Jestem mile zaskoczona. Nie wiem jeszcze, ilu z nich wybiorę, ponieważ poszukuję ludzi do konkretnych programów poświęconych Alicji Majewskiej, Tadeuszowi Nalepie i braciom Golcom. Nie zawsze głos pasuje do repertuaru. Nie wszyscy są też w stanie poradzić sobie z odpowiednią tonacją.

- Liczy się tylko głos, czy zwraca pani uwagę jeszcze na inne rzeczy, na przykład wygląd, wiek?
- Wygląd ani wiek nie są istotne. Dużo ważniejsze jest to, czy ktoś ma osobowość, czy nie. Tworzyłam "Szansę..." jako program rozrywkowy, natomiast to młodzież, która bardzo chce zaistnieć na scenie, zmusiła mnie do tego, by program poszedł w kierunku otwierania jej drogi do kariery. Nadal jednak chcę zachować rozrywkowy charakter programu, więc jeśli ktoś gorzej śpiewa, ale jest w stanie zainteresować mnie, Wojtka Manna oraz widzów siedzących przed telewizorami, też ma możliwość wystąpienia w nim. Takich osób jest jednak niewiele, a szkoda, bo wszyscy lubimy poznawać ludzi niebanalnych. Na eliminacje w Katowicach przyszedł Gabriel Paszek z Wyr, który wystąpił już w "Szansie...". Śpiewał wówczas piosenkę Ryszarda Rynkowskiego. Zdecydował się spróbować ponownie. Jest lakiernikiem samochodowym, ale ma niezwykłą osobowość. Takich właśnie ludzi szukam.

- Zdarza się, że osoby, które nie przeszły eliminacji albo nie wygrały programu, mają pretensje i przysyłają listy ze skargami?
- Tak, ale nie traktuję tego poważnie. To jest uczciwy program. Nie mieszam się do ustalania wyników. Za każdym razem zespół wybiera tego, kto mu się najbardziej podoba. Nie zawsze wygrywa najlepszy.

- Są przykłady na to, że jury dokonało właściwej oceny. Dowodem są gwiazdy sceny muzycznej, na przykład Justyna Steczkowska, Kasia Stankiewicz...
- Można jeszcze dodać Dominikę Jastrzębowską, zwyciężczynię pierwszego programu, która teraz nagrywa płytę w Londynie. Kilka osób występuje w chórkach, kilka współpracuje z Januszem Józefowiczem. Wielu spośród tych, którzy wystąpili w "Szansie...", udało się zaistnieć. Nie jest to łatwe, bo w dzisiejszych czasach sam talent nie wystarczy. Trzeba mieć charakter i umieć walczyć. Taka właśnie była Justyna Steczkowska. Od samego początku konsekwentnie dbała o to, by coś się wydarzyło. Szanuję to i cenię. Są natomiast ludzie, którym nie starcza sił i w połowie drogi rezygnują. A szkoda, bo jeśli człowiek czegoś mocno pragnie, na pewno to osiągnie.

- Program pojawił się na antenie przed siedmioma laty. Cały czas ma taką samą formę, a jednak zyskuje coraz większą grupę miłośników. W czym tkwi tajemnica?
- "Szansa..." oparta jest na spontaniczności i prawdzie. Nie staram się ustawiać uczestników ani mówić im, co mają powiedzieć. Są naturalni, inaczej niż na przykład w programie "Zostań gwiazdą". Choć w "Szansie..." rama jest ta sama, ciągle pojawiają się nowi ludzie. Nie zastanawiam się nad tym, dlaczego program jest popularny, po prostu się z tego cieszę. Mogę stwierdzić bez fałszywej skromności, że udało mi się rozśpiewać Polskę. Zaczęło się od "Szansy...", która dała ludziom odwagę, zachęciła do zabawy.

- Wielu widzów zarzuca Wojciechowi Mannowi, prowadzącemu program, że bywa złośliwy wobec uczestników. Nie przeszkadza to pani jako reżyserowi?
- Nie, to ja wybrałam Wojtka do programu i ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Czasem jest złośliwy, czasem sympatyczny. Nie usiłuję tego zmieniać.

- Dlaczego zrezygnowała pani z aktorstwa i zajęła się pracą reżyserską?
- W pewnym momencie doszłam do wniosku, że muszę robić coś innego, bo zawód, który wykonuję, nie jest łatwy. Jak się przestaje być dwudziestokilkuletnią dziewczyną i nie zrobiło się wielkiej kariery, bez względu na to czy ma się talent, czy nie, to należy szukać czegoś innego, by później nie wylewać łez. Muszę przyznać, że sprawdziłam się jako aktorka. Niejedna kobieta marzyłaby o zagraniu tylu ról, ile mnie się udało, m.in. Żony w "Nie-Boskiej Komedii", Flecistki w "Rzeźni", Elwiry w "Don Juanie". Dostałam za nie nagrody ogólnopolskie. Jestem spełnioną aktorką.

- Myśli pani o kolejnym ciekawym programie?
- Człowiek stara się podnosić poprzeczkę coraz wyżej. Jeśli udało mi się zrobić coś dobrego, to dążę do tego, by zrobić coś jeszcze lepszego. To jest normalne i daje satysfakcję. Na razie nie myślę o nowym programie. Chciałabym natomiast zrobić niebanalny koncert, który zostałby zauważony.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto