Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z doc. Jerzym Jabłeckim, który przeprowadził pierwszą w Polsce operację transplantacji ręki od obcego dawcy

Agata Pustułka
DZIENNIK ZACHODNI:Co działo się w godzinach poprzedzających tę epokową, na świecie zaledwie 26. operację transplantacji ręki? JERZY JABŁECKI: Nie było tak, że nagle otrzymaliśmy wiadomość o dawcy ręki i natychmiast ...

DZIENNIK ZACHODNI:Co działo się w godzinach poprzedzających tę epokową, na świecie zaledwie 26. operację transplantacji ręki?

JERZY JABŁECKI: Nie było tak, że nagle otrzymaliśmy wiadomość o dawcy ręki i natychmiast przystąpiliśmy do działania. Sama operacja była poprzedzona wieloletnim okresem przygotowań. Planowaliśmy ją, w pewnym stopniu marzyliśmy o niej, bo to kolejny krok w przyszłość. Nasza przygoda z przeszczepianiem kończyn, jako ośrodka, rozpoczęła się za sprawą prof. Ryszarda Kocięby przed ponad 30 laty. Do tej pory były to operacje ponownego wszywania uciętych, wyrwanych kończyn...

DZ: Jak zrobiliście ten krok w przyszłość?

JJ: Najpierw zorganizowaliśmy całe logistyczne zaplecze, co było związane ze stworzeniem listy potencjalnych biorców. Musieli oni przejść przez szereg testów psychiatrycznych, psychologicznych. Mieć wykonane próby konstytucji immunologicznej oraz podstawowe badania okresowe, które raz na kwartał mieli obowiązek ponawiać. Funkcjonowali bowiem w stałej gotowości, w oczekiwaniu na telefon wzywający ich do Trzebnicy. Ten telefon mógł się odezwać o każdej godzinie, za dnia i w nocy. Oczywiście ten pierwszy telefon odezwał się u mnie w domu ok. 22. W słuchawce usłyszałem głos prof. Dariusza Patrzałka, szefa dolnośląskiego Poltransplantu, który poinformował mnie, że jest dawca, że znajduje się w jednym z wrocławskich szpitali, a matka mężczyzny zgadza się na pobranie dłoni. Mieliśmy czas na zmobilizowanie zespołu.

DZ: Co działo się potem?

JJ: Doktorzy Adam Domanasiewicz i Maciej Paruzel udali się po dar. Trzeba było przejść formalności związane z orzeczeniem śmierci mózgu, co też trwało kilka godzin. Około godziny 3.30 zaczęło się pobranie, a zmarły otrzymał protezę.

DZ: Kiedy okazało się, że to Leszek Opoka, 34-letni stolarz spod Radomia, może być tym pierwszym biorcą?

JJ: Musieliśmy potwierdzić zgodność tkankową. Jak przy układaniu puzzli sprawdzić, czy typ zgodności tkankowej dawcy i biorcy jest wystarczający, by dokonać przeszczepu. Parametry naszego Leszka były najbardziej zbliżone.

DZ: Czy przed zabiegiem znalazł pan czas na rozmowę z pacjentem?

JJ: Oczywiście. Tuż przed czwartą nad ranem. Potwierdził swą gotowość, był bardzo podniecony. Leszek należy do tej grupy chorych, którzy jako jedni z pierwszych zgłosili się do nas z prośbą o przeszczep, gdy lista była tworzona, a zatem ok. 2000 roku, co miało miejsce jeszcze za czasów mojego mistrza prof. Ryszarda Kocięby. To profesor 35 lat temu pierwszy w Europie dokonał replantacji ręki, czyli przyszycia na nowo własnej ręki chorego.

DZ: Co działo się z Leszkiem przez te wszystkie lata?

JJ: Leszek przez sześć lat cierpliwie czekał i cały czas potwierdzał swą chęć poddania się zabiegowi. Dzwonił, rozmawiał z nami. Od czasu amputacji, gdy maszyna obcięła mu rękę poniżej łokcia, w jego przypadku minęło lat 12.

DZ: Czy wszystkie osoby bez rąk mogą mieć przeszczepione dłonie od obcych dawców?

JJ: Zgodnie z obowiązującą obecnie doktryną eliminuje się chorych, u których brak rąk jest efektem wad wrodzonych - mamy do czynienia wówczas z brakiem w mózgu pól ruchowych dla kończyny i taki przeszczep nie dawałby ręce możliwości ruchu. Nie wykonujemy też zabiegów u pacjentów po amputacjach będących konsekwencją choroby nowotworowej. Póki co wskazaniem są jedynie amputacje po urazach.

DZ: Czy czas, jaki upłynął od utraty rąk, ma znaczenie dla operacji?

JJ: Nie ma. U pierwszego na świecie chorego, u którego wykonano udaną transplantację dłoni od obcego dawcy, od amputacji minęło 16 lat. Pionierski zabieg odbył się w Lyonie w 1998 roku, ale pacjent pochodzący z Nowej Zelandii Clint Hallam po półtora roku błagał już lekarzy, by odcięli mu obcą rękę. Nie mógł znieść jej widoku. Uciekł ze szpitala, nie stosował rehabilitacji ani immunoterapii. Chirurdzy spełnili jego prośbę. Przypadek ten pokazuje jak niezwykle ważne jest przygotowanie psychologiczne pacjenta. Francuzom zbyt zależało na wykonaniu zabiegu i nie wzięli pod uwagę konstrukcji psychologicznej mężczyzny. Ale nasz Leszek pragnął mieć nową dłoń.

DZ: Wiemy już wiele o przeszczepach serca, nerek i wątroby. Przeszczep ręki jest dla nas wielką tajemnicą...

JJ: Przeszczep serca, nerek to przeszczep jednotkankowy. W przypadku ręki mamy do czynienia z przeszczepem złożonym. To zespół różnych tkanek o różnej immunogenności, czyli o różnej zdolności do wywołania odpowiedzi ze strony organizmu biorcy przeciwko obcym tkankom. Każda z tkanek ma swój wzór odpornościowy. Jedna ma wyższy, a inna niższy. Np. szpik ma bardzo wysoki. Tak samo skóra ma wysoki poziom obronności, zaś kości i ścięgna stosunkowo niewielki. Dlatego najszybciej u naszego pacjenta "pogodzą się" kości, a największy problem będziemy mieć ze skórą. Ta różnorodność tkankowa powoduje, że prowadzenie chorego wymaga bardzo wysokiej immunosupresji, a zatem ekspansywnych działań medycznych, które odsuną ryzyko odrzutu organu. Leszek do końca życia będzie musiał przyjmować specjalne leki. Niebezpieczeństwo odrzucenia przeszczepu istnieje cały czas.

DZ: Kiedy możemy mówić o sukcesie? Takim magicznym w medycynie okresem jest pięć lat. Ma to również zastosowanie w transplantacji?

JJ: Na razie tylko kilku chorych na świecie z przeszczepioną obcą kończyną ma za sobą pięcioletni czas po zabiegu, kiedy można mówić już ostrożnie o sukcesie. Nie wiemy, kiedy organizm przyzwyczai się do kończyny i czy niebezpieczeństwo odrzutu będzie mniejsze po dziesięciu latach, czy też takie samo jak po pięciu. Jednak z ryzykiem odrzucenia przewlekłego, podstępnego, musimy się liczyć cały czas.

DZ: Czym różni się zabieg replantacji, a więc ponownego wszczepienia tej samej kończyny, od transplantacji?

JJ: Z technicznego punktu widzenia przyszycie ręki obcej od przyszycia własnej ręki chorego nie różnią się wiele, choć przekonaliśmy się, że zabieg od obcego dawcy jest jednak trudniejszy i nie chodzi tylko o emocjonalne obciążenie jakie towarzyszyło zespołowi. Od czasu wspomnianej już pierwszej replantacji przyszyliśmy w Trzebnicy około tysiąca nóg i rąk. Co tydzień średnio zgłasza się do nas jakiś pacjent po wypadku, z całkowicie lub częściowo obciętą kończyną.

DZ: Kiedy ręka Leszka Opoki będzie w pełni sprawna?

JJ: Jak do tej pory, odpukać, proces gojenia przebiega dobrze. Dotychczas u niewielkiej grupy pacjentów operowanych w Louisville (USA), Austrii, Włoszech czy Francji obserwowano wczesne reakcje odrzucenia, objawiające się obrzękiem, zmianami skórnymi, w tym wysypką. U Leszka one nie wystąpiły. Póki co jest izolowany, a zasady supersterylności są przestrzegane. Z intensywnej terapii trafił na oddział ortopedyczno-urazowy. Teraz chronimy go przed infekcjami. Odgrodziliśmy część korytarza, przebieramy się w śluzie dwukrotnie, dezynfekujemy sztućce. Ponieważ zespolenie dotyczy połowy przedramienia, czyli już nie złączy ścięgnisto-mięśniowych, ale samych mięśni, więc tak jak u zdrowego takie mięśnie zrastają się ok. miesiąca.

DZ: To bardzo długo!

JJ: Wcale nie. Każda pani domu przygotowuje kotlety. Mięśnie tak jak dwa kotlety trzeba zespolić. Nie wystarczy jednak samo zszycie, bo wytrzymałość mechaniczna będzie niewielka. One muszą się skleić. Trzeba czasu, aż zrost będzie na tyle silny, by mięśnie mogły wykonać naturalny skurcz.

DZ: Kiedy Leszek poczuje uścisk nowej dłoni?

JJ: Nasze obserwacje z zabiegów replantacji podpowiadają, że dziennie regeneruje się milimetr nerwu. U naszego chorego długość przeszczepionej ręki od łokcia do opuszki trzeciego palca wynosi 47 centymetrów. Nerwy mają do pokonania 30 centymetrów. Leki, które otrzymuje, przyspieszają narastanie nerwów i u niego przyrost będzie wynosił 2 mm dziennie. Przynajmniej się tego spodziewamy. A zatem zamiast 300 dni zajmie mu to połowę tego czasu, a więc 150 dni. Za pół roku powinien mieć objawy czucia palców. To znaczy będzie odczuwał ból i temperaturę,

DZ: Ilu Polaków czeka teraz na zabieg i dawcę dłoni?

JJ: Na naszej liście jest obecnie czternaście osób, ale jak sądzę, teraz zgłaszać się będą kolejni kandydaci.

DZ: Na zabieg od lat czeka Maria Skonieczna z Zabrza. Nie ma dwóch rąk, marzy o nich każdego dnia.

JJ: Bardzo liczymy, że los się do niej wreszcie uśmiechnie. Problemem jest brak dawców. Mam nadzieję, że przypadek Leszka otworzy serca i umysły ludzi. Rozumiem obawy rodzin. Chciałbym jednak podkreślić, że każdego zmarłego dawcę protezujemy. W trumnie ma dwie ręce. Mówię to, bo wiem, jakie jest to ważne dla bliskich dawców.

DZ: Przeszczepy rąk budzą jednak kontrowersje. Bez serca nie można żyć, ale bez ręki można, powtarzają ich przeciwnicy.

JJ: To mówienie z pozycji człowieka, który ma ręce. A przecież syty głodnego nigdy nie zrozumie. Proszę to powiedzieć pani Marii. Oddanie ręki po śmierci jest darem. Ta ręka może jeszcze służyć komuś innemu. Myślmy o tym w ten właśnie sposób.

DZ: Nowe ręce upodabniają się do starych?

JJ: Nawet jeśliby kobiecie przeszczepić męskie ręce, to po pewnym czasie wygładzi się na nich skóra, wypadną włosy, zmieni się karnacja. Ręka podlega ogólnoustrojowej regulacji. Po dwóch, trzech latach starej ręki od nowej nie da się odróżnić.

DZ: Wróćmy jeszcze raz do operacji Leszka Opoki. W czasie tych 12 godzin zespół słuchał muzyki? Ciekawa jestem, czego w takich chwilach powinno się słuchać?

JJ: Proszę mi wierzyć, kompletnie nie pamiętam, jaka to była muzyka. Głośniki zainstalował nam przed laty nie istniejący już zakład Diora. Nasze operacje trwają bardzo długo, a muzyczne tło ma wpływ kojący. To chyba jednak dobrze, że nie pamiętam?

Kim on jest

Dr Jerzy Jabłecki urodził się w 1953 roku we Wrocławiu. Obecnie kieruje Pododdziałem Replantacji Kończyn w szpitalu św. Jadwigi w Trzebnicy. Odbywał liczne staże zagraniczne - Niemcy Szwajcaria, Austria, Dania. Doktorat na temat: Wyniki replantacji kończyn - obronił w 1986 roku, zaś habilitację zrobił w 2002 roku na temat: Możliwości poprawy funkcji replantowanych kończyn górnych poprzez wtórne operacje rekonstrukcyjne.

Ma dwoje dzieci (18 i 22 lata), żona Katarzyna jest lekarzem dermatologiem, hobby docenta to chirurgia ręki oraz biegi długodystansowe i turystyka piesza. (aga)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto