Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa MM. Mietall Waluś z Negatywu: Nie jesteśmy prostytutkami

Redakcja
Z wokalistą grupy Negatyw rozmawiamy o występie w burdelu i ...
Z wokalistą grupy Negatyw rozmawiamy o występie w burdelu i ... mat.pras.
Z wokalistą grupy Negatyw rozmawiamy o występie w burdelu i morderczej trasie koncertowej.

Czesław Mozil: Nie pluję na ludzi osobiście [Rozmowa MM]


Mietall Waluś jest liderem pochodzącej z Mysłowic grupy Negatyw. W styczniu zespół wydał płytę DVD z okazji swojego 10-lecia. Na koncercie w Teatrze Śląskim publiczność mogła usłyszeć takie hity, jak "Amsterdam" w wykonaniu Muńka Staszczyka czy "Księżycową Podróż" w aranżacji zespołu Hey. Piosenki z repertuaru Negatywu gościnnie wykonali również Olaf Deriglasoff, Maciej Cieślak (Ścianka) oraz Kamil i Szymon Bartkowiak z zespołu The October Leaves.
Piotr Kalsztyn: Koncertowe DVD jest od stycznia w sprzedaży, a nagrywaliście koncert w maju ubiegłego roku. Dlaczego trzeba było tak długo czekać?

Mietall Waluś: Jedni wydają bardzo szybko, drudzy czekają. To jest kwestia procesu powstawania, oprócz nagrywania na koncercie później trzeba się tym zaopiekować. Zobaczyć, czy z obrazem jest wszystko dobrze, czy dźwięk jest ok. Jeśli nie słychać dobrze gitary, to trzeba ją w studio podnieść. Oprócz tego są jeszcze rzeczy związane z okładką, książeczką, itp. Kiedyś wszystko chciałem robić szybko, teraz wiem, że nie ma co się spieszyć. Styczeń to też jest spokojny okres i można o tym porozmawiać z dziennikarzami. W grudniu były święta, nikt nie miał na nic czasu. W okresie świątecznym wychodzi najwięcej płyt, od Maryli Rodowicz przez Bajm, po wszystkie te krążki, które mają trafić pod choinkę. Ten czas jest zarezerwowany dla mainstreamu, a nie takich alternatywnych zespołów jak my.

Jesienią promowaliście DVD na koncertach. Jest sens promować koncertami koncert?

Koncertami promujemy wydawnictwo. Każdy zespół, który wydaje DVD, czy cokolwiek, co można znaleźć na półkach sklepów muzycznych, musi zrobić jakiś ruch w stronę publiczności. Trzeba dać sygnał, że zrobiliśmy coś i chcemy się tym podzielić.

Skąd pomysł na koncert w Teatrze Śląskim?

Jestem patriotą śląskim. Chcę pokazać jak najwięcej fajnych rzeczy, które są na Śląsku. Mogliśmy to zrobić w plenerze, na rynku jakiegoś śląskiego miasta. Wtedy przyszłoby bardzo dużo przypadkowych osób, żeby zobaczyć Negatyw i naszych gości: Muńka Staszczyka, zespół Hey, Olafa Deriglasoffa i Macieja Cieślaka z zespołu Ścianka. Nie chciałem czegoś takiego, tylko przeżyć coś wyjątkowego z okazji 10-lecia zespołu. Teatr Śląski był na to idealnym miejscem, nie za duży, nie za mały, przepiękny w środku i ta niesamowita atmosfera. Chciałem żeby to było w klimacie podobnym do koncertu Nirvany - Unplugged, Alice In Chains, spotkanie z ludźmi, którzy chcą nas posłuchać. Bez barierek. Brakuje w Polsce sal koncertowych podobnych do Teatru Śląskiego, gdzie masz wszystkich jak na dłoni.


Lubisz nietypowe koncerty, kiedyś grałeś w planetarium.

Lubię. To jest zupełnie inne przeżycie. Gdy się gra koncerty plenerowe, gdzieś na rynku podczas dni miasta, to wszystko jest bardzo do siebie podobne. Jeżeli spotykamy się w planetarium czy teatrze to są to wyjątkowe miejsca. Gdy grasz tam swoje piosenki z kumplami z zespołu, czujesz się wyjątkowy. Myślisz, że to co sobie wymarzyłeś mając kilkanaście lat, jesteś w stanie zrealizować w niesamowity sposób. Te koncerty są intymne. W Teatrze Śląskim nie zarobiliśmy na tym pieniędzy, ale spotkaliśmy się z ludźmi, którzy chcą być na koncercie zespołu, który nie odniósł jakiegoś niesamowitego sukcesu, ale podąża cały czas własną drogą. Nie jesteśmy prostytutkami, które robią wszystko za wszelką cenę, aby tylko zdobyć większą popularność i zarobić jak najwięcej pieniędzy. Fajnie jest z tego żyć, podróżować po Polsce i po świecie, ale niech w tym wszystkim będzie pewna godność.

Olaf, Kasia Nosowska, Muniek. To byli Wasi goście, czy raczej przyjaciele?

I to, i to. Bardzo chcieliśmy być na jednej scenie z ludźmi, których darzymy sympatią, ale też lubimy ich muzykę. To nie są artyści obciachowi, to są ludzie, którzy zarówno dla nas, jak i dla polskiego rock’n’rolla coś znaczą. Nie chcieliśmy się otaczać muzykami, którzy w danym momencie są na topie. To byłoby kłamstwo, spotkać się z kimś na scenie, kogo nie znasz, nie byłoby tej intymności. Dla mnie prywatne spotkanie się z Kasią Nosowską jest o wiele łatwiejsze niż zadzwonienie do niej z pytaniem, czy wystąpi z nami. Spotkanie na jednej scenie z takimi artystami, którzy w dodatku wykonywali nasze piosenki, to było tak wielkie przeżycie, że tego się nie da opisać. Myślałem sobie „to chyba nie dzieje się naprawdę”.

Trzeba przyznać, że lubicie koncerty. Rekord najdłuższej klubowej trasy koncertowej dalej do Was należy?

Nie wiem, kiedyś jeden z dziennikarzy tak napisał i chyba to jest prawda. W 75 dni zagraliśmy 52 koncerty. Od fajnych klubów po jakieś speluny. Koncert jest jednak koncertem, za każdym razem wyciągaliśmy sprzęt i graliśmy. Jeden koncert graliśmy nawet w burdelu, okazało się, że miejsce było klubem dla prostytutek. To nie była trasa koncertowa, podczas której spaliśmy w fantastycznych hotelach ze świetnym jedzeniem. To była ciężka, rock’n’rollowa, zakrapiana alkoholem trasa. Była mordercza. W połowie koncertów się rozpłakałem, myślałem że już nie dam rady. Wyobrażasz sobie, że grasz 30. koncert, a masz przed sobą jeszcze 25? Bałem się, że zemdleję. Z koncertu na koncert było coraz mniej sił, to wszystko wpływało na organizm. Psychicznie też było ciężko, bo co innego gdy myślisz, że przed Tobą jeszcze tydzień grania, a co innego miesiąc. W jednym z hoteli było tak zimno, że spaliśmy w czapkach i rękawiczkach. Po latach, jak to wspominam to mogę tylko powiedzieć, że ta trasa bardzo dużo nas nauczyła, to była cenna lekcja.

Parę lat później była europejska trasa koncertowa. Głównie dla Polonii?

Tak, ale nie był to nie wiadomo jaki wyczyn. Zagraliśmy m.in. w Pradze, Wiedniu, Londynie czy Bekescsabie na Węgrzech. Bardzo dużo zespołów wyjeżdża na zagraniczne koncerty. Nie jest tak, że zespół Negatyw chce wyjechać i robić karierę na Zachodzie. To jest nieprawda, my tam jedziemy, bo po prostu jest taka szansa. Z tych podróży wiele wyciągam. One nas bardzo spajają. Nie jeździmy tam z powodów finansowych, zdarzają się koncerty które są dobrze płatne, i są również takie które po odjęciu kosztów zespołu nie pozostawiają ani grosza. Ostatnio byliśmy w Manchesterze i cieszyłem się, że będę w miejscu, gdzie powstał Elbow i Oasis. Dla mnie przeżyciem jest trafić w miejsce, gdzie powstały zespoły, które mają wpływ na moją muzykę.

Koncerty koncertami, ale kiedy płyta? Na ostatnią czekaliśmy pięć lat.

Teraz będzie szybciej, jesteśmy zdeterminowani. Wszystko sobie przemyśleliśmy, porozmawialiśmy między sobą, kto chce grać, kto może, kogo to wszystko jeszcze rajcuje. I jest dobrze. Ten rok na pewno bardzo szybko nam minie. Teraz wydaliśmy DVD, później czeka nas wyjazd za granicę, a potem wydajemy nową płytę, którą nagraliśmy z Marcinem Borsem. Każda nasza płyta jest nagrywana w profesjonalnym studio. Nigdy nie chcieliśmy nagrywać w warunkach domowych, na sali prób jak najmniejszym kosztem. Zawsze chcieliśmy na czas nagrywania płyty, wyjechać poza nasze miasto, poza salę prób, byśmy poczuli że nagrywamy nowy album. To ma być przeżycie. Wtedy wiemy i czujemy że jesteśmy w studio nagrań.

Nie myślałeś o wyjeździe do Warszawy? Nie. Tam jest na pewno łatwiej, bo można częściej podskoczyć do stacji radiowej czy telewizji i nic Cię to nie kosztuje. Pewnie coś na tym tracimy. Myślę jednak, że też zyskujemy ponieważ mamy do tego większy dystans. Śląsk bardzo mi się podoba, szybko się rozwija, i jest tu dużo ciekawych miejsc. Zresztą każdy wie, kto tu przyjeżdża, że jest tu bardzo przyjazny klimat.

A jak to jest z promocją offowej muzyki. Trzeba to robić w erze Youtube'a, gdy coś jest dobre, powinno obronić się samo.

Oczywiście, że trzeba i jest to bardzo ciężka praca. Jak się inwestuje duże pieniądze w nagrania, żeby one dobrze zabrzmiały i miały charakter prawdziwej muzyki, chcąc dotrzeć do ludzi, nie wystarczy tego wrzucić na Youtube. Wszystko musi mieć ręce i nogi, od nagrania, przez wydanie płyty, po spotkania z dziennikarzami. W Anglii i Stanach podoba mi się, że co jakiś czas młody zespół jest okrzyknięty nadzieją rock’n’rolla, to im dodaje wiatru w skrzydła. Następną płytą muszą udowodnić, że te słowa dziennikarzy nie poszły na marne. W Polsce pierwsze płyty młodych zespołów się po prostu olewa.

Internet nie pomaga?

Oczywiście że w wielu kwestiach pomaga, ale tak naprawdę wszystko zniszczył. Ludzie nie mają takiego bezpośredniego kontaktu jak kiedyś. Pamiętam lata 90. bardzo dużo osób spotykało się w klubach, knajpach, gdzie wymieniało się płytami i rozmawiało o muzyce. 70 proc. z tych miejsc już nie istnieje. Młodzi ludzie siedzą w domu. Czego sobie zapragną, mają w Internecie. Muzyka nie jest teraz tak ważna jak kiedyś. Plakaty na ścianach, naszywki na dżinsowych kurtkach. Każdy chciał kupić płytę swojego ulubionego zespołu. W naszym kraju, w którym mieszka 38 milionów ludzi by dostać „złoto” trzeba sprzedać 15 tysięcy płyt. W mediach komercyjnych nie ma miejsca dla zespołów alternatywnych. To jest zarezerwowane dla tych którzy są już na scenie od 40. lat i przeważnie na swoich koncertach śpiewają z playbacku.

To skoro młode zespoły się olewa, na koniec zapytam kogo Ty byś polecił?

Jestem fanem The October Lieves z Rybnika i Washing Machine, chociaż Octoberom cały czas mówię, żeby przestali śpiewać po angielsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto