MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Reportaż: Dobry "wujek" z policji?

Jarosław Rybak
W Imielinie, w wyniku wypadku samochodowego zmarł 22-letni Krzysztof G. Sprawcą tragedii jest o dwa lata młodszy Piotr M. Tragedia nie budziłaby aż takich emocji, gdyby na miejscu wypadku nie pojawił się krewny ...

W Imielinie, w wyniku wypadku samochodowego zmarł 22-letni Krzysztof G. Sprawcą tragedii jest o dwa lata młodszy Piotr M. Tragedia nie budziłaby aż takich emocji, gdyby na miejscu wypadku nie pojawił się krewny oskarżonego, funkcjonariusz policji.

Sprawcy tragedii Piotrowi M. grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. We wtorek w sąd w Mysłowicach pierwszy raz zajmował się tą sprawą. Policjanci mówią, że st. sierż. Arkadiusz M. jest wujkiem oskarżonego. W sądzie - że mężczyźni są chyba kuzynami. Dlatego sędzia proponuje, aby pisząc o wujku, wkładać ten wyraz w cudzysłów.

Wszyscy równi na komisariacie

Przełożeni Arkadiusza M. twierdzą, że z powodu jego obecności powstały niepotrzebne podejrzenia o próby manipulacji. Rodzice Krzysztofa G. przekonują, że funkcjonariusz pomagał ukryć dowód przestępstwa, czyli stan trzeźwości Piotra M. Obrońca oskarżonego uważa, że zamiast skupiać się na faktach, wszyscy interesują się "wujkiem".

- Nagłaśnia się jego obecność, żeby rzucić cień na rzetelność pracy policji - uważa Wacław Szwarczuk, obrońca Piotra M.

- Pojawienie się tego krewnego na miejscu zdarzenia ewentualnie mogło mieć wpływ na postawę policjantów, ale niekoniecznie miało. "Wujek" był policjantem z Imielina. Pierwszych czynności na miejscu wypadku dokonywali policjanci z tamtejszego komisariatu. Na komisariacie w Imielinie badano także stan trzeźwości sprawcy. Przeglądając materiał dowodowy, dochodzę do wniosku, że nie wszystkie czynności były wykonane tak jak być powinny. Ale to nie oznacza, że ingerował "wujek". Znam postępowania, które mają o wiele więcej wad - sędzia Roman Kubiś prowadzący sprawę przekonuje, że dopiero w trakcie procesu okaże się czy, i jaką rolę pełnił krewny.

St. sierż. Arkadiusz M. pracuje w Imielinie od 1991 r. Twierdzi, że wszystkie zarzuty pod jego adresem to "totalne bzdury": - U nas na komisariacie nie ma innego traktowania dla kolegów czy znajomych. Wszyscy są równi.

Jedna tragedia, dwie wersje zdarzeń

Do tragedii doszło 23 lipca ubiegłego roku. W południe Krzysztof G. dostał kluczyki od małego fiata. - To był chłopak mojej córki. W wojsku był kierowcą, więc córka przekazała mu auto, które Krzysztof miał odwieźć do warsztatu samochodowego - opowiada Władysław D., właściciel fiata.

Wypadek wydarzył się w pogodną, letnią noc, na dobrze oświetlonym, prostym odcinku drogi. Według rodziców zabitego, Krzysztof kierując fiatem chciał zjechać na parking. Włączył kierunkowskaz i wtedy w tył auta uderzyła pędząca skoda. Maluch przez 30 metrów koziołkował, stanął na dachu i zaczął płonąć. Z wnętrza wyciągnięto nieprzytomnego kierowcę. Po trzech dniach zmarł.

W mysłowickim szpitalu rodzice Krzysztofa spotkali sprawcę wypadku, jego matkę i Arkadiusza M. - Poszedłem zapytać, co się stało, ale "wujek" nie pozwolił rozmawiać. Twierdził, że Piotr nic nie pamięta - opowiada pan G.

Po badaniu krwi okazało się, że w chwili wypadku Krzysztof G. był trzeźwy. Sprawca tragedii dmuchał w alkomat po trzech godzinach (według wersji rodziców) lub "po ponad dwóch godzinach od wypadku" (według prokuratora). Badanie wykazało, że również jest trzeźwy.

W imieniu oskarżonego z dziennikarzem "Trybuny Śląskiej" rozmawiał jego obrońca. - Nie komentuje się sprawy przed wydaniem wyroku - twierdzi mecenas Szwarczuk. Jednak pokazując zeznania świadków wypadku, wylicza nieścisłości i sprzeczności. Uważa, że mały fiat uderzony w tył nie mógł przewrócić się na dach. Ma uwagi do opinii biegłego sądowego. W sądzie zażądał też dokumentacji fotograficznej fiata, sporządzonej przez inspektora z PZU. Ma z niej wynikać, że fiat "nie miał żadnych elementów oświetlenia", lusterek wstecznych, lakieru i wycieraczek. Mecenas uważa więc, że samochodem przygotowanym do lakierowania, czyli niesprawnym, Krzysztof nagle wyjechał z parkingu, skoda uderzyła w bok malucha, dlatego pojazd koziołkował. W sądzie chce wykazać, że sprawcą tragedii był nieżyjący.

Prokuratura zarzuca i wyjaśnia

6 września państwo G. napisali do prokuratora: "Jeżeli sprawca nie był pod wpływem alkoholu, to wujek jako policjant, znając przepisy, domagałby się badania krwi sprawcy. Wujek policjant wiedząc, jak postępować w takiej sytuacji, celowo nie zażądał badania, aby zataić spożycie alkoholu. "

Po tygodniu prokurator z Mysłowic przysłała rodzicom Krzysztofa kopię pisma wysłanego komendanta policji w Tychach: "Stwierdzam, że funkcjonariusze komisariatu policji w Imielinie dopuścili się szeregu uchybień. (...) Tego typu karygodne niedopełnienie obowiązków służbowych (...) stwarza uzasadnioną obawę, iż funkcjonariusze podległych panu jednostek mogli ukryć zasadniczy dowód w postaci stanu trzeźwości podejrzanego Piotra M. " Pani prokurator zarzuciła im popełnienie trzech błędów: policjanci nie wykonali dokumentacji fotograficznej miejsca wypadku, nie zbadali trzeźwości sprawcy, przez dwie godziny zwlekali z "wykonaniem czynności procesowych".

31 października G. otrzymali kolejne pismo z prokuratury z wnioskami z przesłuchania policjantów. Wynika z nich, że badanie trzeźwości "było całkowicie wiarygodne". Pani prokurator "rozważała możliwość zbyt późnego zlecenia przez oficera dyżurnego w Imielinie badania alkomatem". Ustaliła jednak, że nie było to możliwe, gdyż w czasie wypadu, oficer zajmował się jednocześnie sprawą gwałtu i pobicia. Natomiast Arkadiusz M. był tego dnia osobą prywatną i pomagał matce Piotra M. - Czym był zajęty dyżurny, skoro do próby gwałtu i pobicia doszło o godz. 19.30, sprawcę złapano około 21. A do wypadku doszło o godz. 23.40? - pyta ojciec Krzysztofa. Ma też kolejne zastrzeżenia do dokumentacji policyjnej i ekspertyzy biegłego.

Bez alkomatu i bez kliszy

Policjanci z KMP w Tychach wyjaśniają, że na miejsce wypadku najpierw dojechali funkcjonariusze z Imielina, którzy nie dysponowali alkomatem. Gdy uczestnicy zdarzenia byli już w szpitalu, na miejsce dotarła ekipa wypadkowa z tyskiej KMP. Przyjechała prosto ze śmiertelnego wypadku w Tychach. Tam policjanci zużyli całą kliszę fotograficzną, drugiej nie mieli (od tego dnia policjanci mają obowiązek zabierać dodatkową kliszę). Wykonali więc szkic miejsca zdarzenia. Gdy patrol policyjny dojechał do szpitala, sprawca wypadku został już zwolniony i pojechał do komisariatu w Imielinie. Tam dwukrotne badanie alkomatem wykazało trzeźwość Piotra M.

- Zastanowienie budzi, że to "wujek" przywiózł sprawcę z pogotowia na badanie stanu trzeźwości. Powinni to zrobić policjanci, a nie osoba postronna - mówi sędzia Kubiś.

Uwaga na mundurowych

Czy koledzy z imielińskiego komisariatu nie mogli poradzić Arkadiuszowi M., żeby dla dobra sprawy pojechał do domu? - Też tak uważam. W trakcie szkoleń będziemy uczulali policjantów, żeby krewni uczestników zdarzenia nie byli obecni w pierwszej fazie naszych działań. Szczególnie jeśli będą to krewni wywodzący się ze środowisk mundurowych - przekonuje kom. Jerzy Malisz z KMP w Tychach.
Kolejną rozprawę zaplanowano na koniec lutego.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Reportaż: Dobry "wujek" z policji? - Katowice Nasze Miasto

Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto