MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Polaków nie zwolnią

WOJCIECH TRZCIONKA
W hotelu robotniczym w Piotrowicach pod Karwiną mieszka 530 polskich górników. Cały hotel należy w zasadzie do nich.
W hotelu robotniczym w Piotrowicach pod Karwiną mieszka 530 polskich górników. Cały hotel należy w zasadzie do nich.
Hotel robotniczy w Piotrowicach, 5 kilometrów od granicy z Polską. Na parkingu stoją samochody prawie wyłącznie z nowymi tablicami rejestracyjnymi - z Gliwic, Wodzisławia, Będzina, Jastrzębia, Piekar, Katowic, Cieszyna.

Hotel robotniczy w Piotrowicach, 5 kilometrów od granicy z Polską. Na parkingu stoją samochody prawie wyłącznie z nowymi tablicami rejestracyjnymi - z Gliwic, Wodzisławia, Będzina, Jastrzębia, Piekar, Katowic, Cieszyna. Po markach aut widać, który z górników wziął odprawę. Według polskiego prawa taki górnik nie może już zjechać pod ziemię. Ale nie w Czechach.

- My nie jesteśmy pakieciarzami! - zapewnia Kazik z Chorzowa. Właśnie skończył szychtę w Darkowie i wpadł z kumplami na kilka piw do hotelowej restauracji. Na dole w ,Wesołej", ,Kleofasie", ,Wieczorku", ,Wujku" i kopalni Śląsk przepracował 16 lat. Od 1998 roku haruje jak wół w Czechach. Zarabia 25.000 koron miesięcznie. - Czesi płacą regularnie. Nigdy nie było opóźnień - chwali robotę. - Do domu mam trochę daleko, ale rodzina musi się z tym pogodzić. Albo tatinek, albo pieniądze.

W hotelu w Piotrowicach mieszka 530 polskich i kilkudziesięciu słowackich górników. To budynek z czasów głębokiego komunizmu, klocek w szczerym polu. Jedyne rozrywki górników to oglądanie telewizji lub przesiadywanie w obskurnej restauracji.

- Z Polakami raczej nie ma problemów, ale lubią sobie wypić - mówi Daria Boszakova, szefowa ochrony kopalni ,Dukla" w Suchej Dolnej koło Hawierzowa. To tutaj pod koniec listopada polscy górnicy mieli lać się z czeskimi na stalowe pręty, aż krew tryskała po ścianach. Napisał o tym ,Moravskoslezsky Denik", a po nim reszta czeskich gazet. O co poszło? Rzekomo nasi nie chcieli przepuścić do windy Czechów, a potem zaczęli psioczyć, że już niedługo w zaolziańskich kopalniach będą pracowali tylko Polacy.

- To była zwykła kaczka dziennikarska! Nic takiego się nie stało - zapewnia Boszakova, która stała tego dnia na bramie i nie widziała ani jednego lekarza, ani jednej karetki, ani jednego rannego. Musiałaby to przecież wpisać do książki.

Podobnie mówią w spółce OKD, którą czeskie media oskarżyły o tuszowanie faktów, bo nie informowała o bijatyce. - Uznaliśmy ten artykuł za próbę wywołania napięcia między czeskimi a polskimi górnikami - tłumaczy Radek Chalupa, rzecznik prasowy spółki.

Ryszard Szajtnauer, wiceprezes przedsiębiorstwa Alpex, zatrudniającego w Czechach 980 polskich górników, uważa artykuł za próbę sabotażu politycznego. - Byłem w Dukli, rozmawiałem z ludźmi. Nie było tam bitwy, nie było krwi. Zdementowała to zresztą branżowa gazeta ,Hornik" - wyjaśnia Szajtnauer.

Nikt nie jest do końca pewien, kto wypuścił plotkę, ale wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, podejrzewają o to VOS, jedyny związek zawodowy w czeskich kopalniach. Artykuł ukazał się kilka dni po tym, jak spółka OKD zapowiedziała, że w ciągu pięciu lat z zaolziańskich kopalń będzie musiało odejść około 5.800 górników. Nie podała, czy Czechów czy Polaków, ale wszyscy wiedzą, że nie naszych, bo spółce OKD bardziej opłaca się ich zatrudniać.

Tylko nieliczni rodacy pracują w Czechach korzystając z pośrednictwa miejscowych biura. Większość fedruje dla polskich firm, które oprócz pensji wypłacają górnikom diety, opłacają składki na ubezpieczenie i ZUS. Spółka OKD, podpisując umowy z firmami, nie jest już obarczana dodatkowymi opłatami socjalnymi, przez co mniej wydaje na płace Polaków niż Czechów, a więc i chętniej zatrudnia naszych górników. - Ponadto Polacy są dobrymi fachowcami. U nas brakuje szkół górniczych i doświadczonych pracowników - tłumaczy Radek Chalupa.

OKD woli też Polaków od Czechów, bo są wydajniejsi. Mówią o tym sami górnicy, a statystyki to potwierdzają. - Gdy Czech robi 40 metrów urobku na szychtę, to my 100 metrów - śmieje się Bernard z Częstochowy. - Czesi boją się naszej wydajności, bo w efekcie im też podnoszą normy.

Ale artykuł w gazecie zrobił swoje. Czesi patrzą teraz na Polaków wilkiem. I na odwrót. - Bijatyk nie ma, ale miłości też. Stosunki w kopalniach są tak różne jak ludzie. Czesi mają do Polaków głównie pretensje o to, że zabierają im pracę - wyjaśnia szefowa ochrony z Dukli.

- Słyszałam o tym mordobiciu, ale nie wiem, czy w to wierzyć - zastanawia się Viera Ketnerova, właścicielka sklepu spożywczego pod ,Duklą". - Niemcy też nemaji radi, jak Czesi u nich pracują - wtrąca się do rozmowy jej mąż Karel.
Bardziej jednak niż stosunki w kopalni interesuje ich, dlaczego Polacy tak mało kupują. - Mam takie dobre ceny, a mówią, że drogo. Biorą tylko bułki, sałatki i tabakę - drapie się po głowie Ketnerova.
Kopalnia CSM w Stonawie, 15 km od przejścia granicznego w Cieszynie. To tutaj w czerwcu górnikowi z Jastrzębia kombajn odciął rękę na wysokości ramienia.

Z małego fiacika wysiada Jan Sówka. 37-letni górnik dołowy przyjechał właśnie na badania lekarskie z Radlina koło Wodzisławia. Zanim przed dwoma laty trafił do Stonawy, fedrował w KWK ,Marcel". Na dole pracuje 17 lat. W Polsce dostawał 1.500 zł na rękę, tutaj zarabia jakieś 2.000 zł, to mniej niż koledzy z Alpeksu. W przeciwieństwie do nich nie otrzymuje pieniędzy za dojazd do kopalni. Na hotel robotniczy wydałby miesięcznie 2.000 koron, a fiacikiem tyle nie przejeździ, więc woli codziennie wracać do domu - do bezrobotnej żony i dwójki dzieci w wieku 5 i 13 lat.

- Robota jest w porządku. Nie straszą zwolnieniami. Mam dobrą brygadę, kierownik też jest OK, bo zawsze idzie na rękę - przekonuje Sówka.
Na dole pracuje z Czechami i Słowakami. Mówi, że zatargów nie ma, choć Polacy często zarabiają więcej od Czechów. - Czasami ktoś puści tekst, żeby nie pyskować, bo będzie jak na ,Dukli", ale bijatyki w kopalni nigdy nie widziałem.

Wszyscy polscy górnicy zatrudnieni przez nasze firmy mówią, że Czesi lubią ich wykorzystywać. Jak na przykład ściana na przodku jest trudna - leje się woda, jest bagno - to wolą podesłać do roboty naszych. - A ich kopalnie najbezpieczniejsze nie są. Często pracujemy na maszynach, które u nas już wycofano - mówi 29-letni Adam z Marklowic. Po tym, jak 5 lat temu zwolnił się z ,Zofiówki" i dostał pracę w CSM, wolał przeprowadzić się z żoną i dwójką dzieci do Karwiny. Zarabia 15.000-18.000 koron.

- To prawda, że ciągle mamy stracha o robotę, ale mnie osobiście Polacy nie wadzą. Znam kilku, śmieją się, że kiedyś tylko oni będą w naszych kopalniach. A potem dziwią się, że Czesi się obrażają. Ale w tę bijatykę w Dukli nie chce mi się wierzyć - drapie się po głowie Piotr Olsak, 30-letni Czech z kopalni w Dąbrowie. To tam w czerwcu w wyniku tąpnięcia zginął w wypadku polski górnik, a kilkudziesięciu jego kolegów zostało rannych.

- Wtedy było nam was żal, bo wypadek może się przydarzyć każdemu - wspomina Milan Nedelkov, od 12 lat hawierz dołowy. - Na drugi dzień po tąpnięciu wróciła ciężka robota i tak jak wcześniej zaczęliśmy się kłócić. Ale nie przejmowałbym się tym. Czech z Czechem też się sprzecza. Czasami nawet bardziej niż z Polakiem.

Tak jak Milan, wielu górników wie, że ani pod czeską, ani polską ziemią nie ma miejsca na awantury, bajzel i lenistwo: - Bo nieważne, czyś Czech czy Polak, jak dasz komuś w gębę, to na drugi dzień cię tu nie ma.
Tekst i zdjęcia:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Gadżety i ceny oficjalnego sklepu Euro 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto