Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostry dyżur z pluszakami

Maria Zawała
To już piąte zapalenie płuc – mama 5-letniego Michałka nie traci nadziei, że syn wyzdrowieje.
To już piąte zapalenie płuc – mama 5-letniego Michałka nie traci nadziei, że syn wyzdrowieje.
Warto się cieszyć nawet z małych rzeczy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nasze życie wywróci się do góry nogami. Wiedzą to lekarze z oddziału ratunkowego Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, ...

Warto się cieszyć nawet z małych rzeczy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nasze życie wywróci się do góry nogami. Wiedzą to lekarze z oddziału ratunkowego Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, których podglądaliśmy w pracy.

Codziennie wczesnym rankiem doktor Barbara Bochnia, ordynator oddziału ratunkowego Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach podjeżdża pod szpital rowerem. – Lepszy dla zdrowia – mówi o swoim środku lokomocji. Mariusz Muszak, Paweł Pietruszka i Aleksandra Janus, ratownicy z karetki reanimacyjnej też już są na miejscu. Od siódmej rano do godz. 19 nie opuszczą oddziału. Nie wolno im ruszyć się stąd ani na krok, chyba że jakieś dziecko wymagać będzie ratowania życia.
24 pielęgniarki, 24 ratowników i trzech lekarzy na etacie to załoga ratunkowego.

– Najlepsi z najlepszych. Innych nie zatrudniam – mówi o swoim personelu dr Bochnia. Ostatnio zwolniła się z pracy jedna lekarka. – Nie wytrzymała psychicznego obciążenia. Tu trafiają najcięższe przypadki z całego województwa. Nie ma czasu na zastanawianie się i histerię – wyjaśnia.

Kiedy umiera dziecko...

... to zawsze się przeżywa – mówi dr Bochnia. – Najgorsze są wypadki samochodowe, kiedy dzieci są ofiarami szaleńców. W tym szpitalu nikt nie potrafi zapomnieć nastolatki, która przyjechała z Niemiec do rodziny w Polsce i na pasach w Szopienicach potrącić ją jakiś pędzący wariat, wlókł ją jeszcze jakiś czas za autem, potem wysiadł, odczepił ranną i uciekł. – Jak ją do nas przywieźli, była w bardzo ciężkim stanie. Strasznie pokaleczona. Nie mogliśmy nic zrobić. Nie zapomnimy jednak tej chwili, kiedy w kieszeni dziewczyny zadzwoniła komórka. To straszne przeżycie, słyszeć jak matka dzwoni do nieżyjącego dziecka – opowiada.

Dwie minuty do życia

Mariusz Muszak jest kierowcą karetki. – Byłem mechanikiem samochodowym, po wojsku nie znalazłem pracy, więc zatrudniłem się jako sanitariusz w pogotowiu. I tak mnie to wciągnęło, że poszedłem do szkoły ratownictwa. Wiem, że to brzmi górnolotnie, ale ja naprawdę mam wielką satysfakcję, gdy widzę jak dziecko, które płakało z bólu uśmiecha się, bo mu pomogliśmy.
Słowo „my” na tym oddziale oznacza sukces albo porażkę.

– To praca zespołowa – podkreśla dr Bochnia. Lekarką jest tu też dr Katarzyna Samira-Gajny. – Kasia to oaza spokoju i opanowania w najbardziej stresujących momentach – chwali koleżankę Bochnia.

W ratownictwie są procedury postępowania, każdy musi posiadać umiejętność zabezpieczenia i stabilizacji ciężkiego stanu pacjenta, robić co do niego należy. Według standardów zespół reanimacyjny karetki ma trzy minuty na wyjazd do pacjenta.

– Ale nie my – wyjaśnia Paweł Pietruszka. – Za punkt honoru postawiliśmy sobie, że zmieścimy się w dwóch minutach. Przecież chodzi o życie dzieci...

Słownik pod biurkiem

Paweł Pietruszka kończy studia. Podobnie jak inni ratownicy czy pielęgniarki. Już wkrótce na oddziale zaroi się od magistrów. – Albo i nie – dodaje chirurg dr Zdzisław Juraszczyk, pokazując rozłożone po kątach słowniki polsko-angielskie, z których ratownicy i pielęgniarki uczą się w wolnych chwilach słówek. – W Anglii przyjmą ich z otwartymi rękami i zapłacą za takich fachowców zdecydowanie więcej niż tysiąc złotych brutto, które dostają tutaj za dyżury w świątek, piątek i w nocy.

Dr Juraszczyk od dawna sam też praktykuje w Mediolanie. Zna świetnie włoski.
– Właściwie to nie wiem co mnie tu jeszcze trzyma – pyta sam siebie.
– Trzeba lubić to co się robi, bo u nas na pewno nie pracuje się dla pieniędzy – wyjaśnia dr Bochnia. Ma 22 lata stażu i II stopień specjalizacji zarówno z pediatrii jak i medycyny ratunkowej. Mieszka w bloku, ma starego poloneza. Ona i dr Samira-Gajny dyżurują na oddziale przez całą dobę jakieś 10-11 razy w miesiącu. – Kiedyś miałam prywatną praktykę pediatryczną, ale teraz już nie jestem w stanie, oddział pochłania mój cały czas – tłumaczy dr Bochnia swoje oddanie dla małych pacjentów.

Ofiary beztroski

O godz. 11 karetka przywozi 17-letniego licealistę.
– Zaczęła go nagle boleć głowa, mówił, że twarz drętwieje – opowiada przerażona nauczycielka.
– Czy ktoś zawiadomił mamę chłopca?
– Tak, już jedzie – odpowiada pielęgniarka oddziałowa Joanna Klimek. Chłopiec zostaje przyjęty do szpitala na neurologię.

Mijają kolejne godziny. – Zacznie się po południu, jak zamkną przychodnie. Wtedy rodzice zamienią nasz oddział w ambulatorium – tłumaczy dr Bochnia. – Tylko w tym roku przyjęliśmy siedem tysięcy dzieci. – Mogłabym książkę napisać o głupocie mamuś – dodaje po chwili.

I jakby na potwierdzenie jej słów dwie karetki niemal równocześnie przywożą poparzone dzieci. 11-miesięczna dziewczynka oparzyła sobie ucho i pół głowy żelazkiem, bo jej mama odeszła od prasowania, żeby rozmawiać przez komórkę, a dziecko jak papużka, chciało ją naśladować.

– Ja też wychowałam dwójkę dzieci, ale nawet teraz, gdy są już dorosłe, z przyzwyczajenia wypraszam je z pokoju jak prasuję. Moje dzieci nie ściągnęły na siebie telewizora, nie ćwiczyły skoków Małysza z łóżka piętrowego, nie jeździły na rowerze bez kasku i zawsze w samochodzie siedziały przypięte w fotelikach – opowiada dr Bochnia. – Trzeba być niespełna rozumu, żeby niemowlakowi robić inhalację, trzymając go między nogami nad miską wrzątku! I dziecko się wyślizgnęło. Maluchy piją też Domestos czy Cif, połykają środki ochrony roślin, trutki na szczury. I pomyśleć, że niektórzy rodzice trzymają takie chemikalia w butelkach po soczkach albo coli...

– Mieliśmy tu dziecko, które przełożyło sobie do pudełka po tik-takach silnie żrące granulki Kreta – ostrego środka do przetykania rur. A kilka dni temu trafiła do nas dziewczynka spod Zawiercia, która podczas wypadku wyleciała przez przednią szybę, bo mamusia nie chciała, żeby w drodze do kościoła pogniotła jej się wykrochmalona sukienka – dodaje dr Samira-Gajny.

Każdy lekarz tu pracujący ma w zanadrzu dziesiątki podobnych opowieści. Dr Janusz Kowalski, chirurg przyjął kilka dni temu niespełna rocznego malucha, któremu rzekomo brat złamał nogę wskakując do łóżeczka. – Ja w takie bujdy nie wierzę, natomiast wiem, że przemoc wobec dzieci się nasila. To jest coś, z czym nie możemy się pogodzić – dodaje.

Jesteś moim aniołkiem

Godzina 14.10 – pogotowie przywozi z Jaworzna dziecko z porażeniem mózgowym. To już jego piąte zapalenie płuc w tym roku.

– Odessijcie go i załóżcie mu maskę z tlenem, bo mały się dusi – ordynuje dr Bochnia. Matka Michałka jest przy swoim niepełnosprawnym dziecku 24 godziny. na dobę. Tak już piąty rok. Chłopiec zaledwie kilka dni temu opuścił oddział pulmonolgii. Niestety, znów jest źle.

– To przez te leki neurologiczne, ale musi je brać, żeby żyć – mówi mama, wycierając chłopcu buzię.
– Ułóżmy go wyżej, będzie mu się wygodniej oddychało – prosi ratowników. Nikt tak jak ona nie zna Michałka i nikt nie ma dla niego tyle serca.

– Na pewno nie jego ojciec. Nie wytrzymał tego – wyjaśnia pani Anna. – Właściwie to ja się od niego wyprowadziłam. Od roku nie pracuję, tylko jestem na zasiłku. Nigdy mi jednak nie przyszło do głowy, żeby oddać dziecko do zakładu opiekuńczego. On jest moim aniołkiem – mówi, a w jej głosie jest tyle miłości, że wszystkie nieprzespane noce zdają się nie istnieć, jakby ten szósty już pobyt w szpitalu w tym roku nie odebrał jej ani odrobiny sił.

To nie przychodnia!

Po godzinie 21. ruch staje się coraz większy. Jeden z rodziców wszczyna awanturę, krzyczy że czeka już ponad godzinę.

– I jeszcze pan poczeka! – tłumaczy mu dr Bochnia. – O kolejności przyjęć decyduje lekarz, a ja mam tu piątkę dzieci z zapaleniem płuc.

Mężczyzna burcząc pod nosem odchodzi. Mali pacjenci bawią się dyżurnymi misiami, oglądają „służbowe” rybki w akwarium. Byle tylko nie myślały o bólu...

Dr Zdzisław Juraszczyk zszywa ranę na ręce 14-letniemu Adamowi, który bawił się na podwórku blachą. Do rana on i dr Bochnia przyjmą łącznie 120 pacjentów, z czego tylko 20 okaże się stanami ostrymi, reszta to planowe przyjęcia albo konsultacje, które mogłyby poczekać do rana na wizytę w przychodniach.

– Ostatnie pieniądze wydałam na taksówkę, żeby go tu przywieźć. Przedtem dwie godziny czekaliśmy w pogotowiu na Powstańców, żeby usłyszeć, że nie zszyją. A u mnie w domu piątka dzieci, to każdej złotówki szkoda – biadoli matka Adama.

– Od nas nikt nie odchodzi z kwitkiem, choć czasem mam wrażenie, że nie jesteśmy najlepszym w województwie oddziałem ratunkowym dla dzieci tylko całodobową przychodnią – żali się dr Bochnia.
Jakby na potwierdzenie tych słów o drugiej w nocy zjawiają się rodzice z dwulatkiem, który ma katar, a godzinę później nastolatka z bolącą od... trzech dni nogą. Jej matka tłumaczy chirurgowi, że przyprowadziła dziewczynę w środku nocy, bo tak jej się podobało. Po trzeciej robi się spokojniej. Kto może, ten zasypia. A nad ranem wszystko zaczyna się od nowa.

– Praca tutaj uczy pokory – mówi dr Bochnia. – Warto się cieszyć nawet z małych rzeczy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy w ułamku sekundy, nasze życie wywróci się do góry nogami...

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto