Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oglądają go miliony Polaków. Karol “Friz” Wiśniewski podbił YouTube’a i zamierza wejść na giełdę. "To wielkie wyzwanie, ale wierzę w sukces"

Kacper Rogacin
Kacper Rogacin
Fot. Piotr "Nowciax" Nowak
– Jako nastolatek postanowiłem, że kiedy dostanę moją szansę, to wykorzystam ją maksymalnie. I tak zrobiłem. Sukces mój i Ekipy to mieszanka determinacji, ciężkiej pracy, ryzyka i przyjaźni – mówi w rozmowie z nami Karol “Friz” Wiśniewski, jeden z najpopularniejszych polskich youtuberów.

Prawie półtora miliarda wyświetleń filmów łącznie. Ponad 4 miliony subskrypcji. Miliony złotych zarobione na YouTube. Jak Ty to zrobiłeś?
Nie ma na to żadnej metody, żadnego „sposobu”. Myślę jednak, że elementem, który łączy ludzi sukcesu, niezależnie od branży, jest determinacja. I tak też było w moim przypadku.

Kiedy zacząłeś działać na YouTube?
Od 13. czy 14. roku życia całkowicie poświęciłem się YouTube’owi. Byłem bardzo mocno pochłonięty całą tą społecznością, po prostu żyłem nią. Wtedy byłem przede wszystkim widzem, co dziś uważam za dużą wartość, bo poznałem cały ten świat od podszewki. Byłem osobą, która ogląda film, a nie go tworzy, dzięki czemu dziś wiem doskonale, czego od filmu oczekuje widz. To pozwala mi tworzyć lepsze rzeczy.

Sława, ogromne pieniądze na koncie, kolejne samochody w garażu... To może zawrócić w głowie, szczególnie młodemu człowiekowi.
To jest bardzo indywidualna kwestia. Ja do pieniędzy podchodzę jak do punktów w grze. Zbieram je, żeby je jakoś później wydać i żeby dzięki temu zebrać ich jeszcze więcej. Zawsze się śmiejemy z moim menagerem Łukaszem, że w pewnym momencie siedząc w Domu Ekipy czułem się jak w jednej z tych gier komputerowych – symulatorze firmy. No wiesz, budujesz firmę, wysyłasz jakieś pieniądze, ktoś wysyła ci jakieś rzeczy, które sprzedajesz i masz jeszcze więcej pieniędzy. To tak trochę wyglądało. Ja w ogóle nie przywiązuję wagi do pieniędzy. Chciałbym bardziej przekuć je na coś dobrego w przyszłości.

Zanim o Domu Ekipy i o przyszłości, opowiedz trochę o początkach. W Twoim przypadku wypaliło od razu, czy miałeś parę podejść do YouTube’a?
O jejku, było tego mnóstwo. Od 13. roku życia próbowałem kilku rzeczy, głównie z mniejszymi, niż większymi sukcesami. Pierwszym momentem, w którym poczułem, że dostałem moją szansę, był szał związany z Pokemon Go. Zacząłem robić filmiki na temat tej gry. Szybko okazało się, że te gamingowe materiały robiły dużo więcej wyświetleń, niż moje poprzednie nagrania. Uznałem, że to jest ten moment, poświęcam się temu na maksa.

Ile miałeś wtedy lat?
To był okres, kiedy skończyłem szkołę średnią.

Jak rodzice zapatrywali się na Twoją karierę youtubera?
Po skończeniu technikum mama zachęcała mnie, żebym poszedł na studia. Ale ja, jeszcze nie wiedząc o tym, że powstanie Pokemon Go, powiedziałem rodzicom: „Dajcie mi rok. Spróbuję coś osiągnąć. Jeśli nie wyjdzie, to pójdę wtedy na studia”. Rodzice się zgodzili. Po jakimś czasie pojawiły się Pokemony, co dla mnie było doskonałą „pożywką” do tego, żeby tworzyć rzeczy. Zawsze byłem bardzo dobry w grach, umiałem też lifestylowo podchodzić do różnych tematów. A Pokemon Go to było połączenie tych dwóch rzeczy. Więc mój kanał wystrzelił i wtedy przez półtora roku nagrywałem filmy codziennie. Uznałem, że muszę wykorzystać to maksymalnie, jak tylko mogę. I codziennie, nieważne czy to była niedziela, święto, czy Wigilia, na moim kanale pojawiał się nowy film.

Półtora roku bez dnia przerwy?

Żadnej przerwy. Wiesz dlaczego? Nieraz widziałem ludzi na YouTube, którzy mieli swoją szansę i ją marnowali. Zawsze było mi szkoda, bo mógł ją dostać ktoś inny, kto by jej nie zaprzepaścił. Ja zawsze miałem postanowienie i przeświadczenie, że jak dostanę moją szansę, to wykorzystam ją na tysiąc procent. Ta determinacja, o której gadaliśmy wcześniej, to serio klucz do sukcesu.

Zagraniczny YouTube był dla Ciebie inspiracją od samego początku?
Na samym początku nie był. Jako nastolatek byłem „zwykłym widzem”, śledziłem raczej tylko polski YouTube i polskich influencerów. Natomiast kiedy zacząłem już tworzyć kontent na poważnie, gdy zaczęły pojawiać się pieniądze, to zagłębiłem się w to jeszcze bardziej i chciałem poznać lepszych ode mnie, zobaczyć jak oni działają. To jest dosyć naturalne i oczywiste, że Stany Zjednoczone są bardzo często daleko przed Polską, a nawet przed całą Europą. Warto więc chyba w każdym biznesie śledzić to, co tam się dzieje. Zanim coś, co jest nowością w USA trafi na inne rynki, mija jakiś czas. Dokładnie tak samo jest z social mediami. To jest aspekt, na który warto zwracać uwagę, jeśli chce się tworzyć. Warto się inspirować i warto sprawdzać, żeby po prostu też być w tym lepszym.

Rodzice nie namawiali, żebyś zajął się może czymś innym, niż YouTubem?
Ja miałem o tyle fajną relację z rodzicami, że oni dawali mi możliwość realizowania siebie w takim stopniu, w jakim ja chciałem. Nie blokowali mnie, nie byli nadopiekuńczy, pilnowali tylko, żebym nie zrobił czegoś głupiego. Powiedziałem mamie, że jeśli mi nie wyjdzie na YouTube, to żeby ona była spokojna, że pójdę na te studia. W technikum kształciłem się w kierunku chemii, którą lubię, i faktycznie wiedziałem, że jeśli kariera na YouTube nie wypali, to pójdę na studia. Ale wypaliła, więc nie musiałem.

Mama i tata są dziś z Ciebie bardzo dumni?
Bardzo, czuję to. Są też moimi wielkimi fanami. Oglądają wszystkie filmy, nie tylko moje, ale całej Ekipy. Śledzą to wszystko i widzę po nich, że są po prostu dumni. Cieszę się też, że mogę im jakoś pomóc. W Ekipie wychodzimy z założenia, że najważniejsze, ważniejsze od wszystkiego innego, są relacje międzyludzkie. U każdego z nas na pierwszym miejscu jest rodzina, ta najbliższa i ta, którą tworzymy w Ekipie. W porównaniu do innych projektów to nas mocno wyróżnia. Nasz projekt nie był biznesplanem, nie był scenariuszem wypisanym na kartce. To powstawało naturalnie, razem z przyjaźnią.

No właśnie, historia Ekipy kojarzy mi się trochę z przygodami bohaterów bajki Pokemon. Tam, przy okazji łapania pokemonów, zawiązywały się przyjaźnie. U was było tak samo.
Oj tak. Gdyby nie pokemony i gdyby nie ludzie, których w tamtym okresie poznałem, nie byłoby… w zasadzie niczego. Wiesz, ja tu opowiadam, ile pracy włożyłem w nagrywanie, jak musiałem być zdeterminowany i tak dalej, ale za tym wszystkim stoi też ogromna praca innych ludzi. Przede wszystkim dzięki pokemonom poznałem Łukasza – Wujka Łukiego, dziś mojego menagera, i Matiego – Trombę, moich przyjaciół.

Opowiedz o początkach Ekipy.
Jakieś dwa lata temu zauważyłem, że ludzie lubią oglądać nie tylko youtubera, ale chcą też wiedzieć, jakie on ma relacje z innymi. Podobają im się filmy z kilkoma osobami. W ten sposób, inspirując się również Zachodem, wpadłem na pomysł, żeby stworzyć taką ekipę, grupę ludzi. Ona właściwie utworzyła się sama, właśnie dzięki pokemonom. Razem graliśmy w tę grę, poznawaliśmy się, sprawdzaliśmy siebie nawzajem w różnych sytuacjach. To, że Ekipa jest aż tak wysoko, to sukces wszystkich, całej naszej grupy.

Był taki moment, że siedzieliście razem i nagle ktoś powiedział: „Ej, wprowadźmy się razem do jednego domu”?
To wychodziło bardziej naturalnie. Kiedy łapanie pokemonów nam się już znudziło – bo ta gra niestety nie była aż tak bardzo rozwijana przez twórców – nasza grupa trochę się rozjechała. Ja zacząłem nagrywać inny kontent, Tromba dalej ze mną działał, a Łukasz zaczął pracować gdzie indziej. Po jakimś czasie, kiedy z Matim jeszcze rozwinęliśmy kanał, zaproponowałem Łukiemu, żeby wrócił i zaczął działać z nami. I znów było nas trzech, później doszedł jeszcze Mini Majk. Mniej więcej w tamtym okresie pomyślałem sobie, że fajnie się dogadujemy, mamy ze sobą bardzo dobry kontakt, więc czemu by tego nie skrystalizować? Widząc też, że na Zachodzie zaczęły powstawać grupy nagrywające razem, postanowiliśmy oprzeć filmy o nasze relacje.

Kolejny etap to wynajęcie wypasionego domu pod Krakowem.
Dokładnie tak. To był w ogóle zabawny, trochę szalony okres, bo ani ja, ani chłopaki, nie mieliśmy pieniędzy, żeby wspólnie zamieszkać w Domu Ekipy. Postanowiłem jednak zagrać all-in i pożyczyłem te pieniądze.

Jaka to była kwota?
Pięćdziesiąt tysięcy złotych. Dla mnie to wtedy była naprawdę duża kasa.

Wiedziałeś jednak, że robicie coś, czego w Polsce jeszcze nie było. To sprawiało, że mieliście poczucie, że to po prostu musi się udać?

Oczywiście, miałem to poczucie, dlatego to zrobiłem. Ale jednak ryzyko było. Myślę, że umiejętność podejmowania ryzyka często sprawia, że jednemu coś wychodzi, a innemu nie. Ja miałem wtedy przeświadczenie, że kurde, kaman, mam dopiero 20 lat. Nie wyjdzie? Ludzie nie takie rzeczy spłacali. Co to jest 50 tysięcy? Oczywiście, w perspektywie tamtego momentu to było strasznie dużo, ale to nie jest kwota, która cię zablokuje na całe życie. Ja wiedziałem, że umiem kombinować, w razie czego poradzę sobie, spróbuję czegoś nowego i może coś innego wyjdzie. To jest bardzo ważna postawa.

Jakie nowe możliwości dawał wam Dom Ekipy?
To było podkreślenie grubą kreską tego, że faktycznie Ekipa już istnieje, że działamy razem, żyjemy razem. To też sprawiało, że byliśmy w stanie działać dużo szybciej, niż cała reszta branży. Mieszkamy w jednym domu, w tym samym miejscu mamy montażownię, do tego samego miejsca przyjeżdżają operatorzy, więc my nie musimy tracić czasu na dojazdy, na jakieś dogadywanie się, tylko wszyscy są na miejscu. Byliśmy dzięki temu dużo szybsi.

Rozpocząłeś więc daily, czyli wrzucanie na YouTube filmów codziennie przez cały rok.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to będzie takie ciężkie. Te lifestylowe filmy są dużo trudniejsze, niż „pokemonowe”. Za czasów Pokemon Go nagrywałem daily przez półtora roku, ale to była zupełnie inna skala wyzwania.

Po kilku miesiącach lifestylowego daily miałeś dość?
Szczerze mówiąc, nie wiedziałem na co się piszę. Trzymam kciuki, żeby ktoś kiedyś to przebił, ale uważam, że będzie to mega trudne. To jest naprawdę ciężki kawał chleba. Po siedmiu czy ośmiu miesiącach faktycznie już miałem troszeczkę dość. Byłem całkowicie przemęczony. Wiesz, to nie jest tylko zmęczenie fizyczne, bo równie męcząca jest sama świadomość tego, że codziennie musisz nagrać film, albo chociaż zmontować jeden na zapas. Maksymalny wolny czas, jaki możesz sobie wygenerować, to – powiedzmy – dwa dni. Ale w trakcie tych dwóch dni też musisz coś robić, planować, wymyślać nowe rzeczy. To powodowało ogromny stres i pod koniec byłem już chyba trochę wypalony.

Wyjazd do Stanów Zjednoczonych z całą Ekipą miał być urlopem?
I tak i nie. Koronawirus popsuł nam jeden, wielki plan. Zacznę od tego, że Wujek Łuki wymyślił, że nasze nagrywanie podzielimy na sezony. Daily było sezonem pierwszym, a teraz mamy sezon drugi. W założeniu miał on być sezonem wyjazdowym...

Wyjazdowym? Czyli mieliście być cały czas w trasie, czy wyjechać w jedno miejsce?
Chcieliśmy trochę przenosić Dom Ekipy na różne kontynenty, w różne miejsca. Stany Zjednoczone miały być początkiem tego sezonu, ale przez COVID wyszło, jak wyszło.

Czyli można się spodziewać, że ten pomysł wróci?
To wszystko będzie zależało od sytuacji na świecie. Ale jeśli tylko będzie taka możliwość, to wróci.

Byłoby to chyba ultra kosztowne przedsięwzięcie?
No tak, wiadomo. Sam wyjazd do Stanów kosztował nas ok. miliona złotych. Ale jesteśmy pewni, że te pieniądze by się zwróciły, bo robilibyśmy coś zupełnie nowego, co ludzie chcieliby śledzić. Fajnie jest oglądać, jak ktoś podróżuje, ale jeszcze fajniej jest oglądać podróżującą grupę osób. Nowe miejsca generują inne momenty, inne relacje. To jest kreatywnie, podróże sprawiają też, że dużo lepiej się działa. Więc taki był plan, ale nie wyszedł.

Ale pobytu w USA nie możecie przecież spisać na straty.
Absolutnie nie, Stany były bardzo fajne. Zostaliśmy tam zamknięci na kwarantannę, na której był wtedy cały świat, ale nie oszukujmy się – fajniej było siedzieć w Los Angeles przy 30 stopniach, niż w Polsce. Oczywiście obostrzenia były, ale mogliśmy chodzić po parkach, albo zwiedzać różne miejsca, podróżując samochodem. Uważam, że w ogóle jesteśmy super szczęściarzami do takich rzeczy. Nasz wyjazd do USA był dla nas naprawdę zbawienny. Mimo że nie wyszedł tak, jak byśmy chcieli, to pozwolił nam nagrywać interesujące rzeczy w czasie, kiedy cały świat był zamknięty. A po powrocie zmieniliśmy miejsce zamieszkania i teraz mieszkamy w dwóch domach.

Wyruszaliście do Stanów po roku życia w Domu Ekipy. Przez ten czas wasza grupa mocno się zwiększyła. Zastanawiam się, na jakiej zasadzie podejmowaliście decyzje o poszerzaniu Ekipy o kolejne osoby? Padał tekst: „Dobra, powiększamy Ekipę o Pateckiego”?
Nie, to tak nigdy nie wyglądało. Takie zdanie padało po fakcie, kiedy np. Patecki albo Poczciwy Krzychu już w Ekipie tak naprawdę byli. Patec zaczął się pojawiać u nas w domu, dzwoniliśmy do niego i mówiliśmy, żeby wpadał coś z nami nagrać. Aż wreszcie ktoś powiedział: „Ej, dobra, Patecki to w sumie jest już z nami w Ekipie, więc powiedzmy o tym widzom”. Z kolei Krzycha poznaliśmy na naszym pierwszym filmie jeszcze na kanale EKIPA, gdzie był naszym statystą, czyli po prostu pojawił się jako widz. Daliśmy ogłoszenie, że szukamy widzów, bo byli nam potrzebni w większej grupie i on tam przyszedł. Okazało się, że jest super śmieszny, później pojawił się drugi i trzeci raz, zaprosiliśmy go do nas do domu, poszliśmy razem na imprezkę i tak już został z nami na stałe.

Czyli wszystko działo się naturalnie?
Jak najbardziej naturalnie. Zresztą, relacji, przyjaźni nie da się wyreżyserować. My w ogóle wychodzimy z założenia, że jeśli mamy pracować z kimś nowym, to bardzo często wolimy wziąć osobę, która jest nam bliska i mamy do niej zaufanie, niż osobę z rynku pracy.

Nawet jeśli ten wasz znajomy miałby mniejsze kompetencje?
Nawet wtedy. Wiemy, że on się nauczy – wolniej lub szybciej – ale ma jedną zaletę, której osoba z rynku pracy może nie mieć. Do osoby znajomej mamy zaufanie. To jest ważne, żeby mieć takie osoby przy sobie. I jest to chyba dosyć uniwersalne, bo jak poznaję ludzi, którzy osiągnęli dużo, zbudowali duże firmy, to okazuje się, że faktycznie bardzo często wysoko postawione osoby w ich firmach są ich znajomymi, do których po prostu mają zaufanie. A niekoniecznie mieli najwyższe możliwe kwalifikacje na to stanowisko.

Ile osób, których na co dzień nie widać na filmach, pracuje w Ekipie?
Operatorów, którzy pracują z nami na stałe, mamy trzech. Montażystów jest natomiast czterech. W tych chłopakach bardzo cenimy sobie właśnie to, że są z nami praktycznie od początku. Tę „lojalność” wręcz wynagradzamy finansowo. Jeśli ktoś jest z nami długo, to dostaje po prostu dodatkowe pieniądze. Wiesz, dużo lepiej jest pracować z kimś, kto cię zna, zna twoje pomysły, wie jak się ustawić przy nagrywaniu, albo jak zmontować twój film. Staramy się, żeby chłopaki czuli się po prostu odpowiednio wynagrodzeni i docenieni.

Zastanawiałem się, co wy jeszcze możecie zrobić, żeby przebić to, co już osiągnęliście. Poza lotem w kosmos, nic nie przychodzi mi do głowy.

Sami na co dzień się nad tym zastanawiamy. I na tym to polega! To jest jak wyzwanie. Ja bardzo nie lubię robić gorszych rzeczy i zawsze bym chciał, żeby każda kolejna rzecz była lepsza od poprzedniej. Cały czas szukamy, myślimy, kombinujemy. Mogę tylko zapewnić, że będzie fajnie.

Zdradź coś.
Wiesz, jeśli chodzi o filmy, to wiele zależy od sytuacji związanej z koronawirusem.

A co planujecie oprócz filmów?
Jest taki jeden projekt…

Dawaj.
Chcemy założyć spółkę akcyjną i wejść na giełdę. Każdy mógłby kupić i mieć akcje naszej spółki.

To byłoby mega mocne.
Co nie?

Między innymi dlatego rozpoczęliście współpracę ze Sławomirem Mentzenem?
Sławomir ma nam pomóc przy tym przedsięwzięciu. Jednak zdecydowaną większość działań ogarniamy sami.

Duże wyzwanie.
Bardzo duże. Ale jestem pewien, że damy radę. Do tej pory moimi biznesami zajmował się Łukasz. Właściwie nie tylko biznesami – całą moją marką. I zawsze udawało się nawet lepiej, niż zakładaliśmy. Kluczem jest przygotowanie wszystkiego na sto procent, dopracowanie najdrobniejszych detali. W taki sam sposób podchodzimy do tematu spółki.

W takim razie kiedy zadebiutujecie na giełdzie?
Chcemy to zrobić jak najszybciej. Problemem jest to, że youtuber przez trzy dni robi tyle rzeczy, ile normalna osoba przez tydzień. Czasu mamy ciągle za mało, ale chcemy to dopiąć jak najszybciej. Trzeba kuć żelazo, póki gorące.

Pomysł z wejściem na giełdę przypłynął do Was z Zachodu?
Nie, to jest autorski pomysł Łukasza. On bardzo dużo czasu spędza nad tym, w jaki sposób wszystko zoptymalizować, żeby tak dużo pieniędzy nam nie uciekało przez polskie prawo i żeby te pieniądze dało się mnożyć jak najszybciej. Spółka akcyjna ma nam w tym pomóc.

Widzisz gdzieś wasz sufit? Jakąś barierę, której nie przeskoczycie?
Ciężko powiedzieć, bo z reguły wszystkie plany, które sobie zakładamy, po prostu nam wychodzą. W tym momencie naszym największym planem, do którego chcielibyśmy dojść, jest zbudowanie naszego osiedla, na którym chcielibyśmy ustanowić swoje zasady. Np. nie będzie ciszy nocnej, nie będzie ogrodzeń, aby tam mieszkać będziesz musiał mieć amerykański samochód. No wiesz, takie absurdalne, nasze zasady. Na tym osiedlu chcemy mieszkać całą Ekipą. To jest nasz taki master plan, ale jednocześnie on ma być efektem ubocznym wszystkich biznesów, które robimy.

W tej chwili waszym głównym biznesem jest sklep Ekipatonosi. Wielu youtuberów ma swoje sklepy, ale Wasz jest zupełnie inny.
Mniej więcej w połowie pierwszego sezonu, po półrocznym researchu Łukasza na temat branży odzieżowej, krojów, materiałów, uznaliśmy, że otwieramy sklep. Myślę że to nas wyróżniło, i nadało taki nowy standard dla influencerów. Do tej pory wszyscy szli po niskiej linii oporu, jeśli chodzi o ubrania, o merch itd. My chcieliśmy pokazać, że da się zrobić rzeczy świetnej jakości, które można nosić na co dzień. Nie chcieliśmy też oszukiwać ludzi i nastawiać się tylko na zarabianie. Nazwa Ekipatonosi oznacza, że sami w tym chodzimy, więc chcemy, żeby te produkty były jak najlepsze. Głównym zamierzeniem tego sklepu jest to, żeby zamienić naszą szafę na nasze rzeczy. Bo skoro jesteśmy influencerami, skoro mamy wpływ na ludzi, to czemu mamy reklamować czyjeś produkty?

Za bramą waszego domu siedzi w tej chwili grupka dzieciaków. Sława daje się wam mocno we znaki?
Pamiętam, jak na jednym z meet-upów, kiedy jeszcze byłem małym twórcą, patrzyłem na reZiego i sobie myślałem: „Kurde, on musi mieć przerąbane, nie chciałbym tak”. Ale wydaje mi się, że to jest tak naprawdę kwestia tego, jak ty sobie to wszystko ułożysz w głowie. Gdy już osiągnąłem sukces, to faktycznie są momenty, kiedy sława staje się problematyczna. Ale jesteś w stanie się przyzwyczaić. Najgorzej, jak ktoś zaliczy taki bardzo szybki skok – z poziomu, gdzie nie jest znany, w miesiąc do poziomu gdzie jest bardzo znany.

Sodówka.
Tacy ludzie mogą mieć ciężko z poukładaniem sobie wszystkiego w głowie. W moim przypadku akurat wzrost popularności był rozłożony w czasie. Plus ja dodatkowo, tak jak ci mówiłem, mocno znałem to środowisko od wewnątrz. Więc nie będąc nawet youtuberem, wiedziałem mniej więcej, jak wygląda życie dużego youtubera. Mogłem to oglądać, mogłem tego wręcz doświadczyć i potem było mi dużo prościej sobie to wszystko poukładać. Chociaż jasne, czasami zdarzają się problematyczne sytuacje. Ostatnio doświadczyliśmy jednej z najmniej przyjemnych akcji. Byliśmy na plaży w małej miejscowości. Siedzieliśmy tam jakieś dwie godziny i w pewnym momencie dookoła nas zgromadziło się ze 150 osób w półkolu.

Chcieli od was czegoś konkretnego?
Nie, po prostu się patrzyli. W takich momentach czujesz się jak małpka w zoo. Dodatkowo połowa tych osób nas nagrywała, więc nie możesz czuć się komfortowo. Najgorzej miały nasze dziewczyny, które siedziały tam w strojach kąpielowych, a tu wiesz, ktoś nagrywa je pod różnymi dziwnymi kątami. Ale poza tą sytuacją, nie było jakichś wybitnie złych momentów. Dobra, kiedyś byłem z Werą, moją dziewczyną, na randce i ktoś nie do końca przemyślał to, co zamierzał zrobić. Podszedł do nas i wręcz nam przeszkodził. Najgorzej jak wychodzisz na miasto w piątek czy sobotę wieczorem, kiedy ludzie są pijani, bo oni już totalnie nie rozumieją, że ktoś chce sobie spędzić samemu czas. Ale generalnie naprawdę to nie jest aż takie straszne. Życie youtubera jest generalnie przyjemne.

Jak Twoim zdaniem można zdefiniować zawód youtubera? Bo chyba już o takim zawodzie możemy mówić?

Myślę, że już od wielu lat możemy. Polega on w głównej mierze na tworzeniu filmów w przeróżnych „kategoriach”. My zajmujemy się szeroko pojętą rozrywką, lifestylem, ale są youtuberzy, którzy mają np. kanały popularnonaukowe i też na tym zarabiają.

No właśnie, mniejsi od was twórcy mogą z YouTube’a żyć?
Dużo osób jest w stanie wyżyć z YouTube’a. Ale – i mnie to boli, bo sami do tego doprowadziliśmy – w tym momencie bardzo ciężko jest zostać nowym youtuberem bez zaplecza finansowego czy sprzętowego. Przez to, że tak wyśrubowaliśmy jakość filmów, ciężko jest wejść w ten świat, bo liczba rzeczy, które musisz wiedzieć, znać, umieć, jest ogromna. Mi z tego powodu jest przykro i chciałbym, żeby to wyglądało inaczej.

A jak podchodzicie do tych – bardzo często ewidentnych – prób kopiowania was? Wkurza to was, czy myślicie sobie: „Dobra i tak nie będą tak dobrzy jak my”?
Konkurencja jest dobrą rzeczą, bo możesz się porównać, zobaczyć co inni tworzą, co robią lepiej. Masz też poczucie, że ktoś tam jest za tobą i cię goni, więc chcesz starać się być jeszcze lepszym. Ja reaguję pozytywnie, kiedy widzę, że ktoś inspiruje się mną. Sam też się inspiruję, głównie zachodnimi twórcami, Davidem Dobrikiem i innymi, choć przede wszystkim właśnie nim. To byłaby wręcz hipokryzja, gdybym był zły na kogoś, że mnie podpatruje.

Za dziesięć lat Karol Wiśniewski będzie dalej nagrywał? Czy może zostaniesz burmistrzem Miasta Ekipy, albo - nie wiem - wyjedziesz w góry?
Bardzo ciężkie pytanie. Miałbym problem z powiedzeniem, co będę robił za dwa lata. U nas się to tak szybko zmienia, jest tak wiele nowych pomysłów i idei, że ciężko jest tak wyjść do przodu. Wydaje mi się, że dalej będę robił filmy, że będziemy mieć to nasze osiedle Ekipy. I czuję, że będziemy już wszyscy dużo bardziej spokojni.

Myślisz, że dalej będziesz nagrywał, kiedy już sam zostaniesz rodzicem?
Na pewno to będzie taki moment, w którym będzie trzeba troszeczkę odpuścić. Ale ja jestem na tyle wielkim fanem social mediów, YouTube’a, że chyba nigdy nie odpuszczę całkowicie. Np. taki Robert Lewandowski mógłby przecież już nie grać w piłkę. Właściwie niczego już nie musi robić do końca życia. Ale dalej gra, bo to jest jego pasja. I dokładnie tak samo jest ze mną.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto