Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mija rok od katastrofy w kopalni Wujek-Śląsk

Aldona Minorczyk-Cichy
Rodziny tragicznie zmarłych górników wciąż płaczą.
Rodziny tragicznie zmarłych górników wciąż płaczą. Fot. Arkadiusz Ławrywianiec
Rok temu 18 września w kopalni Wujek-Śląsk doszło do jednej z najtragiczniejszych katastrof w polskim górnictwie. 12 górników zginęło natychmiast, ośmiu następnych zmarło od ran.

Czas: 18 września 2009 roku. Miejsce: Katowicki Holding Węglowy, kopalnia Wujek, ruch Śląsk. Ponad tysiąc metrów pod ziemią, rejon ściany 5 w pokładzie 409 Pole Panewnickie. IV kategoria zagrożenia metanowego, III stopień zagrożenia tąpaniami, klasa B zagrożenia wybuchem pyłu węglowego.

Na porannej zmianie od 6.30 kombajn wybierał węgiel. W rejonie było 222 pracowników. Dzień jak co dzień. Choć nie wszystko działo się zgodnie z górniczym prawem. 22 osoby pracowały w strefie zakazanej, zagrożonej tąpaniami. W innym miejscu zamiast dopuszczalnych trzech osób było pięć. Wentylacja była wadliwa, a stan urządzeń zły. Nie likwidowano na bieżąco chodników przyścianowych. Gromadził się w nich metan. O 10.10 doszło do zwarcia, prawdopodobnie w przewodzie zasilającym urządzenie chłodnicze. Iskra wystarczyła, by gaz zapalił się i wybuchł. Dwunastu górników w mgnieniu oka zabiły płomienie, sięgająca tysiąca stopni Celsjusza temperatura, podmuch i przemieszczająca się fala ciśnienia. Rannych zostało kilkadziesiąt osób. Ośmiu z nich umarło później w szpitalach. O 10.13 dyspozytor kopalni zaobserwował gwałtowny wzrost stężeń metanu, w niektórych miejscach aż do 22 procent. Niedługo potem do akcji ruszyły pierwsze zastępy ratowników. Najpierw kopalniane. Potem dojechały następne z Bytomia, Jaworzna i Zabrza.

W Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu tego dnia od rana panował spory ruch. Odbywały się tam zawody. Zjechały drużyny ze wszystkich stacji. Ludzie, którzy znali się, razem pracowali i rywalizowali. Zapowiadał się miły dzień.

- Tuż po 10 ktoś rzucił: "Kurcze, chyba coś się dzieje na Śląsku". Chwilę potem oficjalne wezwanie do akcji. Zebraliśmy sprzęt i niespełna trzy minuty później wsiadaliśmy do samochodu - opowiada Lucjan Nawrocki, ratownik od 20 lat.

W tamtym 2009 roku już 14 razy kopalnie odbierały górnikom życie. Tym razem to było coś bardzo poważnego. Jechał z duszą na ramieniu. Na Śląsku pracuje wielu jego przyjaciół. Po ludzku bał się o nich. Przeczucie go nie myliło.

- Już przed wyjazdem usłyszeliśmy od dyspozytora, że zagrożeni są ludzie, ale nie wiadomo ilu. Informacji miał niewiele, ale brzmiały źle. Kazał się nam przygotować na bardzo trudną akcję - wspomina Nawrocki.

- Podjechaliśmy bezpośrednio pod szyb. Tam leżało dwóch poszkodowanych. W takiej sytuacji procedury mówią: ratować. Jeden z poszkodowanych dawał oznaki życia, ruszał się. Drugi nie żył. Z tyłu nie miał połowy głowy. Wiedzieliśmy, że reanimujemy trupa. Mimo to musieliśmy to robić do stwierdzenia zgonu przez lekarza - wspomina ratownik.

Lekarze jednak byli wtedy w innym miejscu. Zajmowali się wcześniej wywiezionymi na powierzchnię. Przy szybie zostali ratownicy przedmedyczni. Akcja reanimacyjna trwała około pół godziny. Do nieżyjącego górnika podchodzili koledzy. Krzyczeli: "Lucek, obudź się!"

- Nie mógł się obudzić. Nie żył. I to imię, takie jak moje. Nie zapomnę go, bo na jego miejscu widziałem siebie - mówi Nawrocki.

Karetki jedna za drugą zabierały poszkodowanych. Do akcji ruszyło pięć śmigłowców.

Nawrocki zjechał ze swoimi ludźmi na dół. Mieli włączyć się do akcji ratowniczej. Ciągle brakowało jeszcze dziewięciu osób, które pracowały w rejonie katastrofy. Szły po nich zastępy ratowników kopalnianych. Nie znalazły już nikogo żywego.

- Widziałem, jak ich wynosili. Jednego po drugim. W strasznym stanie. Był wśród nich mój przyjaciel Janusz. Nadsztygar, którego znałem ponad 10 lat. Przyjeżdżał do stacji na ćwiczenia. Fajny facet. Nie byliśmy przygotowani, żeby się tak szybko pożegnać. Miał niewiele ponad 40 lat - wspomina Nawrocki. Jeden z ratowników, którzy wywozili zwłoki na powierzchnię, nie wytrzymał napięcia. Kiedy wychodził z kopalni, był po kilku głębszych.

- Przepraszam. Musiałem odreagować. Wywoziłem na górę poparzonego kolegę. Na rękach została mi jego skóra. Nie wiem, czy przeżyje - mówił.

W tym czasie ludzie Nawrockiego mieli ręce pełne roboty. Dostali zadanie: ułożyć linię chromatograficzną, by zbadać warunki atmosferyczne w miejscu wypadku i drugą - do pomiaru temperatury.

- Robiliśmy to do północy. Podchodziliśmy do rejonu katastrofy. Było widać, że doszło tam do potężnego wybuchu. Lutnia wentylacyjna była spalona. Został goły metal, szkielet. Tamy były powyginane. Ludzie nie mieli szans. Na końcu, tuż obok miejsca, gdzie doszło do wybuchu, wisiały aparaty. Nieużywane. Chłopy nawet ich nie zdążyły otworzyć. Ci, co byli dalej od miejsca wybuchu mieli je pootwierane. Próbowali uciec - opowiada Nawrocki.

Adrenalina zrobiła swoje. Mieli zadanie do wykonania, więc się na nim skupili.

- W takich chwilach nie myśli się o zagrożeniu. O tym, że tam, gdzie się stoi, przed chwilą cierpieli i ginęli koledzy. Po prostu robi się swoje. Taki zawód. Nikt nas nie zmuszał, jak go wybieraliśmy - podkreśla ratownik.

Do domu wrócił o 3 w nocy. Wtedy po raz pierwszy w życiu nie przytulił żony. Nie mógł. Był psychicznie wykończony. Nie miał siły rozmawiać, a już na pewno nie o tym, co stało się na kopalni Śląsk. Teraz, choć minął rok - też nie jest to łatwe.

Nawrocki jako ratownik pracuje od 1991 roku. Jego zawodowa kariera to szlak górniczych tragedii naznaczony cierpieniem, krwią i łzami. W 2002 roku akcja w kopalni Jas Mos - zginęło tam 10 górników, 2 zostało rannych. Podczas robót strzałowych doszło do wybuchu pyłu węglowego. W 2006 roku Halemba - śmierć ponad kilometr pod ziemią znalazły 23 osoby, pracownicy kopalni i firmy zewnętrznej MARD. Rok temu Wujek-Śląsk - zginęło 20 górników. Aż 36 osób zostało rannych. Nadal leczą obrażenia.

Rok temu, 21 września, w kościele pw. Trójcy Przenajświętszej w Kochłowicach na mszy za ofiary katastrofy zebrało się kilka tysięcy osób. Abp Damian Zimoń mówił: "Każda tragiczna śmierć ma swój wymiar nadprzyrodzony. Ma także wymiar ludzki. Dlatego trzeba i należy zapytać w tym miejscu o odpowiedzialność człowieka. Apeluję do wszystkich pracowników górnictwa, szczególnie do dozoru górniczego, do najwyższych władz górniczych i ministerialnych, żeby w kopalniach Śląska stworzone zostały takie warunki, w których człowiek jest szanowany, gdzie człowiekiem nie dysponuje się jak narzędziem".

Czy tak się stało? Statystyki mówią, że nie. Wypadków nie ubywa. Rok temu w kopalniach węgla kamiennego było ich 2799, zginęło 36 osób. W tym roku wypadków było już niemal 1400. Pod ziemią zginęło 11 osób.

W sprawie katastrofy sprzed roku trwa prokuratorskie śledztwo. Prace zakończyła komisja Wyższego Urzędu Górniczego. 20 pracowników zostało odsuniętych od pełnionych funkcji. Wśród nich główny elektryk zakładu, osoby z dozoru, elektrycy i górnicy przodowi. Mają zakaz wykonywania określonych czynności od roku do dwóch. OUG w Katowicach zarzucił im naruszenie przepisów i uchybienia, które mogły mieć związek z katastrofą. Niezależnie od tego mogą usłyszeć zarzuty karne.

A co zmieniło się w KHW?

- Zrobiliśmy dużo więcej niż to wynika z przepisów- mówi Wojciech Jaros, rzecznik holdingu.

W kopalniach wprowadzane są systemy ostrzegawcze optyczne i głosowe, montuje się dodatkowe czujniki, zaostrza rygory pracy, szkoli pracowników. Holding kończy testować trudnopalną bieliznę dla górników. Planuje się uruchomienie automatycznej identyfikacji pracowników w rejonach zagrożonych. Tylko czy dzięki temu w kopalniach przestaną ginąć górnicy?

Kalendarium katastrofy w kopalni Wujek-Śląsk

18 września 2009 roku

godz. 6.30 - poranna zmiana zaczyna pracę

godz. 10.10 - ponad 1000 metrów pod ziemią w rejonie ściany 5 dochodzi do wybuchu metanu. Ginie 12 górników. Kilkudziesięciu jest rannych

godz. 10.13 - dyspozytor kopalni notuje wzrost stężeń metanu, nawet do 22 procent. Ogłasza alarm. Zaczyna się akcja ratownicza

godz. 24.00 - ogłoszona zostaje lista nazwisk ofiar

21 września 2009 roku

msza za ofiary w kościele w Kochłowicach, celebrowana przez abpa Damiana Zimonia, z udziałem kilku tysięcy osób

do 3 października 2009 roku

umiera jeszcze ośmiu poszkodowanych w wybuchu górników

30 marca 2010 roku

raport o przyczynach katastrofy ujawniła komisja WUG

15 sierpnia 2010 roku

do sądu OUG Katowice skierował sprawę przeciwko 21 pracownikom kopalni za wykroczenia w dziedzinie BHP

30 sierpnia 2010 roku

10 pracowników kopalni zostało odsuniętych od pełnionych funkcji

18 września 2010 roku

minie pierwsza rocznica katastrofy

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto