Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Koronawirus dobija katowickie bary. Katofonia już zamknięta, ważą się losy Lornety z Meduzą, Kato prawdopodobnie zawiesi działalność

Justyna Przybytek - Pawlik
Justyna Przybytek - Pawlik
Lorneta z Meduzą
Lorneta z Meduzą Arkadiusz Gola
Koronawirus dobija katowickie bary, a właściciele liczą straty. Katofonia już została zamknięta, w ciągu kilku tygodni rozstrzygną się losy Lornety z Meduzą, a Kato prawdopodobnie zawiesi działalność na zimę. Wszystkie trzy lokale przetrwały lockdown, ale obostrzenia, które obowiązują od 17 października, to gwóźdź do trumny.

Koronawirus wykańcza katowickie bary. Od 17 października gastronomia działa tylko do 21.

Zgodnie z decyzją rządu od 17 października lokale gastronomiczne w żółtej strefie – a żółty jest już cały kraj – mogą pozostawać otwarte tylko do godz. 21. Później mogą jedynie serwować posiłki na wynos. Restauracje nowe obostrzenia prawdopodobnie przetrwają, natomiast bary - które w menu mają głównie alkohol i co najwyżej przekąski – mają poważny kłopot.

- Nie mniejszy niż przy całkowitym lockdownie – słyszymy.

Nowe obostrzenia już w sobotę, 17 października, wymiotły ludzi z ulicy Mariackiej w Katowicach. Najpopularniejszy imprezowy deptak w regionie najczęściej zapełniał się ludźmi dopiero około godziny 20. Impreza trwała zazwyczaj do 2., a nawet 3. w nocy. Teraz zanim deptak się zapełni, tutejsze lokale – w większości bary – trzeba zamykać.

Katofonia zamknięta. "Nie mamy wyjścia. Koszty utrzymania zostały, wpływów nie będzie nie wiadomo jak długo"

Katofonia, czyli kultowy klub muzyczny ze sceną jam session, została zamknięta już na dobre. Lokal reaktywowano w lutym tego roku na ulicy Mielęckiego (wcześniej przez lata działał przy Mariackiej). Kilka tygodni później nastąpił lockdown. Po zniesieniu obostrzeń klub ruszył, ale działał tylko cztery miesiące.

- Nie mamy wyjścia. Koszty utrzymania zostały, wpływów nie będzie nie wiadomo jak długo. Nie jesteśmy pizzerią, a nie możemy też organizować wydarzeń. Koniec. Uruchomienie Katofonii kosztowało ponad 200 tys. Pracowaliśmy cztery miesiące i kilka dni. Kto potrafi rozwiązać takie równanie i wskazać rozwiązanie? – pyta Krzysztof Krot, współwłaściciel Katofonii i Lornety z Meduzą.

LzM, czyli  pierwszy nowy bar otwarty na przebudowanej w deptak ulicy Mariackiej i jedyny, który od tamtej pory wciąż działa, też jest w nieciekawej sytuacji. Lornetę zamknięto na czas remontu 1 lutego. Miała zostać otwarta 13 marca, ale nic z tego, bo jeszcze 12 marca ogłoszono w Polsce stan zagrożenia epidemicznego, a już dzień później gastronomia mogła działać wyłączenie „na wynos”. I tak lokal otwarto dopiero 1 czerwca.

Krot przyznaje, że w sprawie Lornety decyzja jeszcze nie zapadła. - Damy sobie jeszcze kilka tygodni, choć sytuacja jest podobna. Nie ma ruchu za dnia i nie będzie. Za to jest pięć umów o pracę na pełne etaty, ZUS i podatki, do tego czynsze, śmieci, koncesje, opłaty – wymienia. Jak przyznaje pomoc z miasta, nawet jeśli się pojawi, nie wystarczy.

- Miasto nie może dźwigać problemów, które prowokuje rząd. Oczywiście poprosimy o obniżkę czynszu, ale to zmieni sytuację tylko odrobinę. Jesteśmy wszyscy w pułapce. Jeśli zwolnimy jedną osobę, trzeba będzie zwrócić wszystkie środki pomocowe z PFR i ZUS – tłumaczy Krot. I dodaje: W marcu czekaliśmy że spokojem, co się wydarzy. Teraz nie mamy pojęcia co robić. Ile to potrwa, sprzedawać wszystko i przeżyć, czy od raz się poddać.

"W pesymistycznym scenariuszu gastronomia taka jak mój bar może być zamknięta nawet do końca marca"

Dominik Tokarski, szef Kato – to znów jeden z najdłużej działających barów na Mariackiej – mówi krótko: nowych obostrzeń nie przetrwa.

- Nie damy rady, to bez sensu. Już ograniczenie do 1 osoby na 4 m kw. było nie do udźwignięcia, ale przy dużym ogródku, jakoś udawało się wszystko spiąć. Teraz bar o takim profilu jak mój nie ma racji bytu. Klienci schodzą się do nas przecież dopiero około godziny 20., a ja mam o 21. zamykać – tłumaczy.

Jak wyjaśnia lokal ma 80 proc. obrotu w godzinach od 20. do 2. W sobotę, 17 października, obrót wyniósł 10 proc. normalnego sobotniego utargu. Tokarski przyznaje, że rozważa zawieszenie działalności nawet na kilka miesięcy.

- Szacuję, w pesymistycznym scenariuszu, że gastronomia taka jak mój bar może być zamknięta nawet do końca marca – ocenia. - Niektóre restauracje mogą się ratować wynosem, dostawą, u mnie takiej opcji nie ma. Nie ten format.

Problemem są - jak wskazuje Tokarski - nie tylko obostrzenia, ale też druga fala pandemii i wzrost zachorowań.

- Ludzie zostają teraz w domach, nie przychodzą, nie wychodzą poza to co konieczne, po artykuły spożywcze, do apteki itp. Do baru teraz nie przyjdą, bo się boją – komentuje.

Dodajmy, że już kilka miesięcy temu pandemia koronawirusa mocno namieszała w katowickiej gastronomii, a kilka lokali lockdownu nie przetrwało. Oczywiście miały możliwość wydawania dań „na wynos”, ale w praktyce skala zamówień okazała się zbyt mała, by utrzymać często duże lokale. Padły m.in. znane i popularne miejsca, jak Novo z Warszawskiej, Villa Gardena z Parku Śląskiego, Hurry Curry w Piotrowicach, Cadenza w gmachu NOSPR

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto