Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Justyna Kowalczyk uśmiecha się, nawet gdy jest bardzo zła

Przemysław Franczak
A. Ławrywianiec, M. Makówka, W. Matusik
Kiedy miała jedenaście lat chciała być inżynierem, a biegi narciarskie nie podobały jej się w ogóle. Później zakochała się w nich... z przekory. Przypięte do nóg narty tak jej przeszkadzały, że postanowiła to zmienić. Nie rzuciła jednak wąskich desek w kąt, tylko trenowała jeszcze więcej. Cała ona. Ambitna, pracowita, uparta. I wiecznie uśmiechnięta.

- Taką mam mimikę. Uśmiecham się nawet wtedy, kiedy jestem zła - opowiada Justyna Kowalczyk.

Najczęściej jednak uśmiecha się ze szczęścia. Trudno się temu dziwić - w wieku 28 lat ma w dorobku złoto, srebro i dwa brązowe medale igrzysk olimpijskich, dwa tytuły mistrzyni świata, dwa - najświeższe, bo już z Oslo - wicemistrzyni i jedno trzecie miejsce, trzy z rzędu triumfy w Pucharze Świata i dwa zwycięstwa w Tour de Ski.

O jej sukcesach decyduje je charakter, żelazna wola i niesamowita wydolność. - Już kiedy miałam piętnaście lat zorientowałam się, że wydolnością przewyższam wszystkich moich rówieśników, chłopaków nie wyłączając - nie ukrywa zawodniczka.

Chłopcy nieraz zresztą dostawali od niej lekcję pokory.

- Chyba do tej pory mam nagranie z treningu w Sierra Nevada sprzed kilku lat. Byliśmy tam na letnim zgrupowaniu - wspomina jej trener Aleksander Wierietielny. - Pewnego dnia Justyna, Janusz Krężelok i Maciej Kreczmer (najlepsi polscy biegacze, olimpijczycy z Vancouver - przyp. red.) na nartorolkach mieli pokonać 16-kilometrowy odcinek, cały czas pod górę, z różnicą wzniesień około pięciuset metrów. Pierwszy kilometr biegną razem, drugi, trzeci też, na czwartym Justyna odchodzi. Na szczycie trzy minuty po niej pojawi się Kreczmer, Krężelok stracił cztery - opowiada szkoleniowiec.

Trener podkreśla też pracowitość swojej podopiecznej i nie jest to kurtuazja. - Długo się nawet o to kłóciliśmy, bo jej tłumaczyłem, że trening to nie tylko praca, ale i odpoczynek. A dla niej tego drugiego mogło nie być - dodaje Wierietielny.

Zwykły śmiertelnik nie wytrzymałby jednak takiej katorgi. Rok Justyny Kowalczyk wygląda tak: ponad 300 dni poza domem, prawie 400 treningów, blisko 1200 godzin ćwiczeń i 50 startów w zawodach. W sumie kilkanaście tysięcy przebiegniętych kilometrów. Ale ona musi być w rytmie, nie lubi przerw w startach, woli walczyć z rywalkami.

Ma też za sobą bardzo trudne chwile. W 2005 roku podczas mistrzostw świata w niemieckim Oberstdorfie na 30 km stylem klasycznym była czwarta, otarła się o medal i dla wszystkich stało się jasne, że takiej narciarki jeszcze nie mieliśmy. Nagle bajka zamieniła się w koszmar, gdy nadeszła szokująca wiadomość, że Kowalczyk została zdyskwalifikowana na dwa lata za doping, a jej wyniki z mistrzostw anulowano. W jej organizmie wykryto deksametazon. Brzmi groźnie, ale to tylko składnik przeciwzapalnej maści, którą Justyna posmarowała ścięgno Achillesa. Po walce, w której wielką rolę odegrał Wierietielny, dyskwalifikację skrócono do 10 miesięcy. - A ja się wtedy przekonałam, kto jest przyjacielem, a kto mi się nim wydawał - opowiadała później Kowalczyk.

Twardość zawodniczki znajduje wyraz w jej języku. Zawsze mówi to co myśli, tak było ze słynną już wypowiedzią z Vancouver o astmie Marit Bjoergen.
Ale na co dzień lubi być też kobieca. - Dobre kosmetyki, dobre ciuchy. I nie ukrywam, że było mi przyjemnie, gdy zobaczyłam swoją twarz na okładce jednego z magazynów, który zorganizował mi profesjonalną sesję - przyznała przed rozpoczęciem obecnego sezonu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto