Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Huta cynku w Szopienicach - bezcenny zabytek niszczeje

Katarzyna Piotrowiak
fot. Arkadiusz Gola.
Ja będę odgarniał rękami pajęczyny, a wy ostrożnie wspinajcie się po schodach - mówi Gerard Sacherski, pasjonat hutnictwa. Jesteśmy w dawnej hucie cynku w Katowicach. Sacherski wyobraża sobie w tym miejscu muzeum, hotel, kawiarnię, a nawet pole golfowe. Wyobraża, bo póki co bezcenny zabytek niszczeje. O szopienickim skarbie pisze Katarzyna Piotrowiak. Zdjęcia Arkadiusz Gola.

Zaledwie dziesięć minut jazdy z centrum Katowic. Po maszynach parowych leje deszcz, zasypane piece muflowe leżą w gruzach, a z zabytkowej wieży ciśnień odpada niemal codziennie kawałek historii. Swój udział w "rozbiórce" tego wyjątkowego zabytku techniki mają po równo czas i... złomiarze.

Gerard Sacherski, który pięć lat temu powołał z kolegami Stowarzyszenie na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku w Katowicach-Szopienicach powtarza, że ich pięcioletnie starania o utworzenie muzeum nie trafiły jeszcze na podatny grunt. Prawdą jest, że było tutaj wielu przedstawicieli władz, ale jak do tej pory zachowane obiekty poprzemysłowe członkowie stowarzyszenia pokazują wyłącznie pasjonatom, wycieczkom szkolnym, artystom, którzy narzekają na brak weny twórczej oraz telewizjom z całego świata poszukującym ujęć z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Zachwyt zwiedzających nie przekłada się jednak na dotacje, dzięki którym można byłoby naprawić przeciekające dachy, uruchomić zegar z podświetlaną szklaną tarczą jak z londyńskiego Big Bena, czy ratować zrujnowane piece, w których kiedyś wytapiano cynk unikatową metodą destylacji.

Ich finanse są skromne. Do dyspozycji mają wyłącznie składki z czterdziestu swoich portfeli. Wystarczy na kawałek blachy falistej, którą można zabezpieczyć powybijane szyby.

Walcownia bez pary

Jest mrok, przez dziury w dachu kapie woda. Sacherski opowiada historię z początku dwudziestego pierwszego wieku, kiedy do ponadstuletniej walcowni, należącej dawniej do rodziny Giesche, zawitała wycieczka z Ameryki Północnej. Biegali po hali długiej na dwieście metrów i otwierali buzie ze zdziwienia: "Wow, wspaniałe, fantastyczne. Nie wiedzieliśmy, że Polska to taki bogaty kraj".

- Słuchałem zdziwiony. Zapytałem, o co im chodzi. A oni, że nie widzieli jeszcze takiego muzeum, w którym wszystkie urządzenia, łącznie z maszynami parowymi byłyby na chodzie. Dziwili się, że było nas stać na taką ekstrawagancję, zwłaszcza że przy każdej maszynie stał, jak sądzili, pracownik muzeum. Musiałem im wyjaśnić, że oglądają na własne oczy normalny zakład produkcyjny - wspomina były hutnik i nauczyciel.

Zszokowani Amerykanie odjechali, a kilka lat później do walcowni wkroczył likwidator. Cztery muzealne maszyny parowe z 1903 roku, które pracowały niemal sto lat nagle ucichły. Ich odgłos można jedynie usłyszeć na Youtubie.

- Na ścianie za szkłem wisi protokół: "8.01.2002 rok". Nie wiem jak długo te odręczne notatki będą jeszcze czytelne, bo ślady po długopisie powoli blakną - wyjaśnia.

Data likwidacji niknie w oczach, podobnie jak pozostałości po dawnej świetności huty cynku. Ośmiusetmetrowy przewód parowy łączący maszyny parowe z elektrociepłownią przepadł w trakcie rozbiórki. Para nie bucha od czterech lat. Sacherski ma pomysł. - Trochę szalony - przyznaje. - Maszyny parowe potrzebują mocy, moglibyśmy tu postawić parowóz. Trochę pary i można byłoby znowu wprawić je w ruch. Wiem, że to niemalże wariacka idea, ale jestem pewien, że to się może udać - mówi.

Cztery maszyny parowe wprawiały w ruch potężne koła zamachowe połączone z kolei z urządzeniami do walcowania cynku. Mimo że do walcowni zaglądają tylko nieliczni, a na posadzkach jest kilka centymetrów udeptanej ziemi, urządzenia parowe błyszczą od smaru. Na ich widok nawet laikom, którzy nie mają pojęcia o początkach przemysłu, przyspiesza bicie serca. To prawdopodobnie jedyne miejsce w Europie, gdzie udało się zachować niemalże całą linię technologiczną w komplecie.

Pochodzący z Katowic Józef Więcek, członek Związku Ślązaków Ameryki Północnej, nie ukrywa, że targają nim emocje. Jest zachwycony tym, co widzi, ale też zasmucony, że historia ojców, którzy wypracowali podwaliny dla Śląska i Katowic znika w tak szybkim tempie.

- Stuletnie maszyny parowe, stojące w mroku pod cieknącym dachem, klejonym przez członków stowarzyszenia, robią większe wrażenie od największych współczesnych osiągnięć technologicznych - kwituje.

Ameryka dotuje Big Bena

Wsiadamy w samochody. Sacherski wiezie nas do dawnej siedziby dyrekcji Huty Uthemann, oddalonej od walcowni niemal kilometr. Na początku XX wieku kompleks należący do spółki spadkobierców Giesche zajmował 127 ha.

Kilkadziesiąt metrów przed siedzibą dawnej dyrekcji pokazuje nam miejsce, w którym stała brama. Obecnie położyli tam asfalt, po którym mijamy strażnicę. Księżycowy krajobraz z wieżą ciśnień, w której znajdowały się potężne zbiorniki z wodą, dopełnia reszty. - Przynajmniej można tutaj bez problemu dojechać - kwituje.

Sacherski odnajduje kolejny pęczek kluczy i otwiera kłódkę. Budynek dyrekcji zaprojektowali Zillmannowie. Ci sami, którzy mają w swoim dorobku Nikiszowiec i Giszowiec.

Siedziba z charakterystyczną wieżą z zegarem ma dwa piętra, dach kryty gontem i pokłady historii ukryte pod pyłem. Artyści chcieli tu nawet %07wystawiać "Cholonka", ale bali się, że deszcz rozgoni widownię do domów.

W środku kompletna ruina, odpada tynk. Na ścianach wiszą w antyramach reprodukcje zrobione ze szklanych kliszy z początku XX wieku.

- Tutaj słowa nie są potrzebne - mówi Sacherski. - To po prostu trzeba zobaczyć. Kiedy zamykali hutę, tysiące ludzi zostały bez pracy. Śmiali się, kiedy mówiłem im, że likwidacja to jedno, a ratowanie zabytków to drugie. Przynajmniej część z nich dała się przekonać - mówi i przechodzi do opowieści o kunszcie Zillmannów, fantastycznych posadzkach i malowidłach, które dawniej zdobiły ściany.

- Po przylocie z Chicago słyszałem jak prezydent Piotr Uszok mówił w radiu, że Katowice potrzebują kultury, muzyki i opery. Nie trzeba daleko szukać, przecież to, co tutaj stoi jest naszą kulturą, naszym dziedzictwem, może nawet bardziej niż wszystko inne w tym mieście. To kawał historii Śląska. Takich miejsc już prawie nie ma na świecie. Sama Ameryka liczy sobie niewiele więcej od tych urządzeń i budynków - dodaje Więcek, który od dawna wraz z pozostałymi członkami Związku Ślązaków w Ameryce Północnej wspiera stowarzyszenie.

Posłuchajcie jak bije dzwon

Wspinamy się po schodach. - To wszystko jest z żelbetonu. Architekci, którzy tu byli, zapewniali, że tysiąc lat to jeszcze wytrzyma. Taka solidna jest ta konstrukcja - tłumaczy Sacherski.

Na pierwszym piętrze były biura. Jeszcze do niedawna część budynku zajmowała straż pożarna. Pozostało po nich trochę starych mebli, trzy firanki w oknach i informacja: "Uwaga ślizg".

Po raz pierwszy Sacherski zobaczył ten budynek pięćdziesiąt lat temu, kiedy przyjmowali go do pracy na stanowisko mechanika w hali stojącej po drugiej stronie ulicy. Po latach się dowiedział, że pracował w dawnym hangarze lotniczym sprowadzonym przed drugą wojną światową z Magdeburga. Właściciele przywieźli stalowy szkielet. Cegły, jak mówi, są tutejsze - śląskie.

Na drugim piętrze przez wybitą szybę w drzwiach oglądamy dawne laboratoria chemiczne. Powyżej jest strych. W ciemnościach wchodzimy po drewnianych schodach. - Ja będę odgarniał rękami pajęczyny, a wy ostrożnie wspinajcie się po schodach - instruuje nas Sacherski.

Wychodzimy na zewnątrz. Widok z wieży zegarowej zapiera dech w piersiach.

- To naprawdę Katowice? - pytamy.

- Pewnie, że tak - słyszymy w odpowiedzi. - W tym budynku można zrobić muzeum i hotel, w dawnej wieży ciśnień kawiarnię i modne obecnie lofty. A po tym księżycowym terenie mogłyby jeździć quady, starczy też miejsca na budowę pola golfowego. Potrzebny nam tylko inwestor - wyjaśnia Sacherski.

Jest nawet pomysł na zagospodarowanie pozostałości po wywrotnicach kolejowych, po których dawniej jeździły wagony z rudą, którą wrzucano do tysięcy piecy. Przyszły skatepark?

Jak do tej pory członkowie stowarzyszenia nie narzekali na brak zainteresowania. Pojawili się nawet przedstawiciele jednego z koncernów, którzy szukali terenu pod budowę supermarketu. Zobaczyli i w podziękowaniu przysłali zgrzewkę piwa.

- Chcecie posłuchać jak bije dzwon? - pyta Sacherski.

Nie czekając na odpowiedź, otwiera pomalowane na zielono drzwi i ciągnie za kawałek drutu, którego koniec znika w suficie. - Słyszycie! - na potwierdzenie kiwamy głowami.

Na utrzymanie zegara nie mieli grosza. Złodzieje ukradli kabel zasilający. Z pomocą przyszła Polonia amerykańska rodem ze Śląska. Część pieniędzy przekazanych przez polonusów Stowarzyszenie zainwestuje w najbliższym czasie w dwa akumulatory. Unikatowy zegar ze szklanymi tarczami będzie wybijał godziny i dzwonił na Europejskie Dni Dziedzictwa, które potrwają od 11 do 19 września, dzięki wspólnej inicjatywie Rady Europy i Unii Europejskiej. Z tej okazji członkowie Stowarzyszenia będą oprowadzać chętnych po Izbie Tradycji Hutniczej.

Będzie film o hucie

Izba znajduje się na drugim końcu kompleksu hutniczego w budynku dawnego laboratorium Huty Bernardi. Wśród eksponatów jest kilka ceramicznych rur, w których wytapiano cynk. To słynne mufle. Były ich tysiące w trzech halach. Podgrzewana do półtora tysiąca stopni ruda wrzucana do środka mufli skraplała się w cynk. Hutnicy trzy razy dziennie czyścili mufle specjalnymi łopatkami. Grzebła, szlomfry i ciepaczki wiszą w izbie na ścianie.

Z trzech hal została tylko jedna kupa gruzu przy wyasfaltowanej drodze. Na kilkuset metrach kwadratowych walają się kawałki szrotówki, z ziemi wystaje fragment ściany. Paradoksalnie zawalenie się ostatniej hali odsłoniło przekrój pieca, co ułatwia wyjaśnianie, na czym polegał proces produkcji. Trzeba jednak uważać, gdzie stawia się stopy, bo można wpaść do głębokiej na kilka metrów wyrwy.

- My nie odpuścimy - zapewnia nasz przewodnik. Po pierwsze muzeum, po drugie miejsce na szlaku zabytków techniki. W planach jest także pokazanie filmu, który nakręcono w dniu likwidacji walcowni. Trzeba tylko zrobić obróbkę cyfrową. Ślązacy z Chicago już drukują ulotki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto