Wygłodniali, spragnieni morskich i słonecznych kąpieli konsumenci jak co roku są zdziwieni, że produkt kosztuje tyle, co w jadłospisie i na dodatek jest droższy o wypite piwo. Z drugiej strony lobby adriatyckie woła: drogo jak w Chorwacji, a tam chociaż pogoda pewna!
Restauratorzy, oprócz starego tłumaczenia, że muszą w krótkim sezonie nad naszym morzem zarobić na cały rok utrzymania obiektu, dorzucili nowe argumenty: rachunki i faktury grozy. Mali przedsiębiorcy, a tacy stanowią zdecydowaną większość gastronomów, boryka się z rachunkami za gaz i prąd po kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych, z radykalnym wzrostem kosztów pracy i produktów spożywczych, paliwa oraz z 8-procentowym vatem, który odróżnia ich usługi od zwykłej sprzedaży. W konsekwencji dochodzi do takiego absurdu, że surowiec zakupiony za 100 zł trzeba w gastronomii sprzedać za 108, żeby wyjść na zero.
Na urlopie „nie jada się poza apartamentem, jeżeli się nie musi”
Polacy na oferowaną wysokość cen w większości gremialnie zagłosowali nogami, mówiąc: „nie jada się poza apartamentem, jeżeli się nie musi”. Kilkakrotnie wzrosła sprzedaż w sklepach spożywczych, a lokalne piekarnie nie nadążają z pieczeniem kajzerek. Sprzedaż parówek drobiowych i serka topionego ze szczypiorkiem bije rekordy. Setki tirów w drodze do spożywczych discountów rozjeżdża rozgrzany asfalt od Stegny do Świnoujścia. Dzięki temu swoje El Dorado mają, na bulwarach i modnych deptakach, zbieracze aluminiowych puszek po napojach. Rozchodzą się błyskawicznie świeże pomidory i małosolne ogórki, a hotelowe czajniki dzielnie znoszą gotowanie w nich jajek oraz bobu. Małe kuchenki gazowe, a nawet indukcyjne (przywiezione lub na wyposażeniu) dzielnie odgrzewają w garnuszkach kupne pulpety w sosie pomidorowym i domowej roboty gołąbki z ryżem w sosie własnym. Grille wieczorami wonią anonsują uczty piwno-kiełbasiane, z których słynni jesteśmy na cały świat, a rześka wieczorna bryza daleko niesie aromaty gotowania na prawdziwym ogniu. Dzieci w tej sytuacji są jeszcze szczęśliwsze – mogą do woli jeść maminy makaron z sosem, zamiast kurczaka z frytkami.
Szansa na zwiększenie dochodów nadmorskich sklepikarzy
W tym samym momencie mali, nieliczni nadmorscy sklepikarze wyczuli szansę na zwiększenie dochodów – obroty im pięknie wzrosły, zatem bezkarnie jeszcze ceny podnieśli. Ale okazuje się, że nie z nami, kuracjuszami te numery. Nasi przybysze z głębi kraju nie są w ciemię bici – już zamawiają zakonserwowane jedzenie wysyłkowo, aby uniknąć lokalnych górek cenowych. Jednocześnie w ten sposób urozmaicają swe wakacyjne menu o ofertę smakołyków niedostępnych lokalnie.
Samoistnie okolice przybrzeżnych paczkomatów stały się miejscami spotkań i wzmożonego ruchu. Tutaj można dowiedzieć się jak ugotować kalafior à la polonaise oraz jak skutecznie rozpocząć i zakończyć wakacyjny romans. Tam też można wszcząć z nieznajomym dysputę o idealnej temperaturze piwa, a nawet podzielić się z długowłosą nieznajomą doświadczeniami w smażeniu mrożonych paluszków z morszczuka na gorącym, blaszanym dachu.
W wakacjach na Wybrzeżu przecież nie o to chodzi, co na talerzu mieć, lecz o to, aby nad Bałtykiem być.
NORBLIN EVENT HALL
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?