Do jednej bramki

Tytuł wcale nie sugeruje, że jeden z zespołów w niedzielnym meczu hokejowej ekstraklasy w Spodku pomiędzy GKS Katowice i KTH KM Krynica, był wyraźnie lepszy. Wręcz przeciwnie, obydwie drużyny były tak samo słabe, ale dziwna niemoc wstępowała w napastników szczególnie wtedy gdy mieli strzelać na bramkę pod pokojami kierownictwa katowickiego klubu. 10 goli padło do przeciwległej bramki.

Na dwa zadane przez gospodarzy trafienia (Milan Furo otworzył konto strzeleckie gdy przetrzebieni kontuzjami katowiczanie grali w przewadze, a Wojciech Majkowski 61 sekund później ustalił wynik pierwszej tercji) goście odpowiedzieli po przerwie. Piotr Zdunek wykorzystał osłabienie gospodarzy i gdy na ławce kar siedział Bartłomiej Kowalski zdobył kontaktowego gola, a jego koledzy złapali wiatr w żagle i korzystając z prezentów obrony i bramkarza GKS wystrzelali dwubramkowe prowadzenie. Dodajmy do tego, że pomiędzy trzecim i czwartym golem dla kryniczan upłynęło zaledwie 16 sekund gry.

Ale w trzeciej odsłonie, znowu po zmianie bramek i bramkarza w katowickim zespole, GKS ruszył do szturmu. Tym razem goście popełniali błędy. Zostawili Marka Trybusia przed bramką, a to się skończyło zwodem, po którym bramkarz opuścił swój posterunek i mógł tylko patrzeć jak krążek wpada do siatki. Pomogli Grzegorzowi Sobale wpisać się na listę strzelców, bo obrońca wpakował KTH zmienił trasę lotu krążka posyłając go do swojej bramki. 29 sekund później Sebastian Fonfara zapewnił gospodarzom prowadzenie kończąc akcję, w której Furo nie potrafił pokonać bramkarza stojąc przed nimi metr. Aż wreszcie na koniec Wojciech Majkowski łyżwą skierował krążek do bramki KTH po akcji i zagraniu Marka Trybusia.

Na marginesie dodajmy, że sędzia Michał Szot kolejny raz potwierdził, że nie nadaje się do prowadzenia meczów ekstraklasy. Dlaczego więc ciągle sędziuje i bierze za to pieniądze?