Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Abecadło śląskiej mafii - M jak mafia

Marek Świercz, (am), (amc)
Po prostu, choć to wcale nie takie proste. O definicję mafii można by się i dziś kłócić do upadłego. Jedno za to nie ulega wątpliwości: przez lata skutecznie udawała, że jej nie ma i dzięki temu była bardzo długo ...

Po prostu, choć to wcale nie takie proste. O definicję mafii można by się i dziś kłócić do upadłego. Jedno za to nie ulega wątpliwości: przez lata skutecznie udawała, że jej nie ma i dzięki temu była bardzo długo bezkarna.

Sprawa jest prosta: by wyleczyć chorobę, trzeba postawić właściwą diagnozą i dobrać odpowiednie leki. W polskich realiach przez lata tego nie robiono. Walczono ze zorganizowaną przestępczością tak, jak z pospolitymi kryminalistami, co przypominało leczenie raka aspiryną.
Jest rzeczą naprawdę zadziwiającą, że o polskiej mafii mówiono i pisano już w połowie lat 90., ale odpowiedzialni za bezpieczeństwo wewnętrzne politycy dopiero w roku 1999 przyznali oficjalnie, że istnieje i stanowi realne zagrożenie. Dopiero tandem prawicowy Marek Biernacki (szef resortu spraw wewnętrznych) i Lech Kaczyński (minister sprawiedliwości) zabrali się na serio za rozprawę z mafią. Procesy, które nadal toczą się przed polskimi sądami, to efekt zmasowanych aresztowań gangsterów, do których doszło w latach 1999-2000.

Od teorii do praktyki
A sprawa nie była prosta. Najpierw trzeba było przyjąć do wiadomości, że tocząca Polskę gangsterska gangrena różni się od znanych wcześniej form przestępczości. I rozpoznać jej objawy. Pierwszy – nastawienie na działanie długofalowe. Nie na jeden czy drugi skok, ale na stałe czerpanie korzyści z przestępczego procederu. Choćby poprzez stworzenie funduszy socjalnych dla rodzin aresztowanych kompanów, których milczenie trzeba sobie kupić. Drugi – stworzenie zorganizowanych struktur usprawniających działanie mafijnych holdingów (patrz: Syndykat Krakowiaka). Przede wszystkim poprzez podporządkowanie sobie mniejszych szajek i zmonopolizowanie bandyckiego rynku. I trzeci – wejście w nieformalne układy z lokalnymi politykami, urzędnikami a nawet stróżami prawa.
Z takim rakiem nie dało się walczyć za pomocą miejscowych policjantów. Bo nawet jeśli sami byli kryształowo uczciwi, to nie byli w stanie przebić się przez sieć takich układów. Weźmy Gliwice, gdzie Don Antonio był nie tylko szanowanym biznesmenem, ale także... sponsorem policji.
Gdy wreszcie to wszystko zrozumiano, powołano do życia wydziały ds. przestępczości zorganizowanej i Centralne Biuro Śledcze. I dopiero one, operując z zewnątrz i z dala od lokalnych układów, mogły się z mafijnymi grupami zmierzyć jak równy z równym.

Otworzyć oczy sędziom
Ale to nie wszystko. W Polsce jest tak, że łatwiej przestępcę złapać, niż prawomocnie skazać i tym samym skutecznie zneutralizować. Trzeba było zrobić kolejny wielki krok: przekonać sędziów do zdecydowanego wykorzystywania przepisów wymierzonych w zorganizowaną przestępczość.
A z tym bywało różnie. Opolskiej prokuraturze tylko w jednym przypadku (!) udało się przekonać sąd, że ma do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Ale wtedy nie było wątpliwości: chodziło o uzbrojony gang z Koszalina napadający na bankowe konwoje. W innych przypadkach opolscy sędziowie twierdzili, że oskarżeni nie tworzyli gangu, ale „grupę towarzyską”. I to nawet wtedy, gdy chodziło o szajkę posiadającą kilka plantacji marihuany i bandę Pinezy zbierającą haracze od opolskich prostytutek! Prokuratura – chyba słusznie – skarżyła się na to, że sądy niebezpiecznie zawężają definicję zorganizowanej grupy przestępczej
Na szczęście nie wszędzie tak było. Weźmy ważny, bo przecierający szlaki, proces gliwickiego gangu Sandokana. Sąd w uzasadnieniu wyroku przyznał, że udowodnienie istnienia zorganizowanego gangu było niełatwe. Ten argument podnosili zresztą obrońcy, którzy przekonywali, że „grupa była, ale nie działała”. Ale sędzia, zgodnie z logiką kodeksu karnego, podkreślił wyraźnie, że karalna jest sama przynależność do takiej grupy.

Głowa w piasek?
Katoliccy teolodzy mawiają, że największym sukcesem diabła w dobie współczesnej było wmówienie ludziom, że nie istnieje. Mafii prawie się to udało. Tu jako advocatus diaboli występowali politycy, którzy zapewniali, że nie ma u nas mafii w rozumieniu włoskiej Cosa Nostry. Są tylko zwykli bandyci, którym – oczywiście sporadycznie – udaje się przekupić jakiegoś policjanta czy lokalnego polityka.
Dziś – po aferze starachowickiej i wielu jej podobnych – nikt w to już nie wierzy. Proszę to sobie wyobrazić: wiceszef resortu odpowiedzialnego za policję przekazujący partyjnym kolegom cynk, na podstawie którego ich samorządowi koledzy mogą ostrzec groźnych bandziorów przed akcją policji. To nie ośmiornica, ale – w myśl sformułowanej na początku cyklu tezy – pajęczyna śmiertelnie niebezpiecznych powiązań.
A to przecież dopiero początek sądowego penetrowania tego typu historii. Przywoływana już parokrotnie sprawa rzekomych powiązań byłego szefa śląskiej policji z mafią paliwową będzie miała – o ile zarzuty się potwierdzą – jeszcze większy ciężar. Strach pomyśleć, czego jeszcze się dowiemy.


Antymafia
W połowie lat 90. w Ministerstwie Sprawiedliwości powstał wydział, który nadzorował prowadzenie spraw związanych z przestępczością zorganizowaną. Wkrótce potem w dziesięciu Prokuraturach Okręgowych i Prokuraturach Apelacyjnych powstały tzw. wydziały „pz”. W sumie pracuje w nich 250 prokuratorów i 150 pracowników administracyjnych. Przeciętny staż pracy w takim wydziale to 3 lata. – Rotacja jest dość duża ze względu na charakter tej pracy – tłumaczy Julita Sobczyk, dyrektor biura prezydialnego Prokuratury Krajowej. – Nienormowany czas pracy, częste wyjazdy i stres związany z samymi postępowaniami robią swoje.
W ciągu sześciu ostatnich lat „pz-ty” w całym kraju skierowały do sądów ponad 3 tys. aktów oskarżenia. Swoim postępowaniem objęły ponad 13 tys. podejrzanych., z czego 9 tys. zostało tymczasowo aresztowanych. Osądzonych w sądzie pierwszej instancji zostało już ponad 7,5 tys. osób. – Na pewno praca prokuratorów z „pz” byłaby bardziej efektywna, gdyby istniała możliwość zatrudnienia dodatkowych pracowników – dodaje Julita Sobczyk. – Chodzi głównie o specjalistów z zakresu m.in. rachunkowości, giełdy, od spraw celnych czy skarbowych. To byłaby nieoceniona pomoc w ocenie materiału dowodowego.
Centralne Biuro Śledcze powołano w 2000 r. Utworzone na wzór amerykańskiego FBI, powstało z połączenia Biura do walki z przestępczością zorganizowaną oraz Biura do spraw narkotyków Komendy Głównej Policji. Oba podmioty połączono nie tylko z uwagi na ten sam przedmiot zainteresowania (gangi), ale też ze względu na podobny sposób pracy. Oba były wyposażone w identyczne instrumenty prawne, takie jak świadek koronny czy zakup kontrolowany. CBŚ to wydział kryminalny, dwa wydziały narkotykowe, wydział analityczny, techniki operacyjnej i ochrony świadka. Ostatni z wymienionych skupia grupę około stu policjantów, którzy organizują kryjówki, konwoje i dojazd do sądów skruszonych gangsterów, którzy otrzymali status świadka koronnego. Do ich zadań należy m.in. ochrona osobista świadka, jego przeprowadzka do innego miasta lub kraju oraz zmiana tożsamości. Pierwszym sukcesem CBŚ, tuż po zawiązaniu Biura było rozbicie zorganizowanej grupy przestępczej, która zajmowała się przemytem spirytusu na olbrzymią skalę. W tej akcji wzięła udział policja włoska, niemiecka i polska. W 2004 roku funkcjonariusze CBŚ interesowali się prawie 2.700 osobami, które działały w ponad 260 grupach przestępczych.


Syndykat Krakowiaka

Kiedy Kastor, prawa ręka Janusza T, Krakowiaka, wpadł w ręce policji i zaczął sypać swojego szefa, przesłuchującym go funkcjonariuszom oczy zaczęły otwierać się ze zdziwienia. Nie mogli uwierzyć, że wpadli na trop tak perfekcyjnie zorganizowanej grupy. Gang Krakowiaka przypominał dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwo. Każdy miał do spełnienia jakąś rolę i każdy znał swoje miejsce. W grupie funkcjonowało kilka komórek:

* finansowa, do której wpływały pieniądze z podporządkowanych grup

* do kontaktów z wymiarem sprawiedliwości – wynajmowała adwokatów, docierała do policji i prokuratorów, sądów i zakładów karnych

* bezpieczeństwa – zajmowała się ochroną Krakowiaka i i całej grupy

* wywiadowcza – rozpracowywała przyczyny wpadek.

W grupie panowała żelazna dyscyplina. Niesubordynacja była surowo karana. Niepokornym przestrzeliwano nogę, wleczono na linie za samochodem. Opłacalne było całkowite oddanie się szefowi. Krakowiak stworzył też coś na kształt funduszu socjalnego. Jeśli któremuś z jego podwładnych powinęła się noga i poszedł siedzieć, boss zajmował się jego rodziną. Utrzymywał ją, dbał o to, by dzieci się uczyły. Fundował im nawet stypendia i wysyłał na studia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto