Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Życie to cyrk

Elżbieta PODOLSKA
W Polsce cyrk bawi głównie dzieci. Tak było też ostatnio w Poznaniu. Niewykluczone, że to ostatnie pokolenie młodych widzów, które w naszym kraju może obejrzeć cyrk z prawdziwego zdarzenia.

W Polsce cyrk bawi głównie dzieci. Tak było też ostatnio
w Poznaniu.
Niewykluczone, że to ostatnie pokolenie młodych widzów,
które w naszym kraju może obejrzeć cyrk z prawdziwego

zdarzenia. Tymczasem we Francji
chodzi się do cyrku nawet w święta Bożego Narodzenia.

W krajach Europy zachodniej cyrk jest prawdziwą sztuka, nikt tam nie traktuje cyrkowców jak chałturników. A w Polsce... Szkoda mówić - żali się Stanisław Zalewski, dyrektor „Cyrku Zalewski”, pierwszego prywatnego cyrku, jaki powstał w Polsce po 1989 r. .

- Nie wiadomo, czy rzeczywiście po otwarciu granic nie będziemy musieli wyjechać z kraju - stwierdza Ewa Zalewska. - W Polsce zaginęła tradycja cyrkowa. Szkoła w Jelinku, jedna z najlepszych w Europie, została zlikwidowana. Nie ma kadry. Ludzie też nie przychodzą do naszego namiotu. Złej sławy cyrkowi przysporzyły objazdowe niewielkie grupki, które praktycznie brały pieniądze za nic. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy mogłam chodzić ponad pół roku do szkoły w Krakowie, bo tak długo stał tam nasz cyrk. Tak samo było w Warszawie. Teraz dzieci naszych artystów muszą zostawać w domach z dziadkami, bo przecież my codziennie jesteśmy gdzie indziej. Czasem zdarza się, że w jakimś mieście jesteśmy dwa- trzy dni.

Do cyrku przed wojskiem

Życie artysty cyrkowego nie jest wcale proste. Z tyłu ogromnego namiotu stoją zaparkowane przyczepy campingowe. To mieszkania artystów z różnych stron świata. W tym roku w Cyrku Zalewskich występują nawet akrobaci z Kenii. Przyczepy to cały ich świat, kiedy czasem ponad osiem miesięcy podróżują po kraju.

Ewa Zalewska zalicza się do siódmego pokolenia rodziny cyrkowców. Syn też poszedł w ślady rodziców.

- Mąż nie pochodzi z rodziny cyrkowej - opowiada pani Ewa. - Przed wojskiem uciekł do szkoły w Jelinku. Tam się poznaliśmy. Nasz syn, Kamil, także wyssał z mlekiem miłość do cyrku. Powoli staje się szefem, reżyserem i managerem. Chciał być akrobatą, tak jak jego rodzice, ale kiedy przyszło do wyboru: arena czy studia, doradziłam mu naukę. „Jeżeli chcesz być kiedyś dyrektorem tego przedsiębiorstwa, musisz być odpowiednio do tego przygotowany” - mówiłam. I zrezygnował z areny.
Kariera artysty cyrkowego, a szczególnie akrobaty (oboje, Ewa i Stanisław Zalewscy jako młodzi ludzie występowali na arenie w numerach akrobatycznych) jest bardzo krótka. Potem zostaje się w cyrku, np. jako treser.

- Ten, kto raz posmakował tego życia, nie chce z niego zrezygnować - twierdzą oboje.

Ogromna machina

Cyrk to całe przedsiębiorstwo, w którym pracuje ok. 80 ludzi: artyści, obsługa. Każdy ma kilka zadań. Nikt nie może pozwolić sobie na chwilę lenistwa.

- Wstajemy codziennie o wpół do piątej rano i przenosimy się do kolejnych miejscowości. My jedziemy, jako dyrektorzy, zawsze pierwsi. Artyści mogą pozwolić sobie na nieco dłuższy sen - mówi Ewa Zalewska. - Do nas należy zadbanie o to, żeby namiot został odpowiednio rozstawiony. Trzeba dopilnować transportu zwierząt. To ogromna machina.
W przyczepach artyści przygotowują się do swoich występów. Nagle z jednej z nich wyłania się głowa wielbłąda, a zaraz potem drugą.

- To strasznie ciekawskie zwierzęta - śmieje się pani Ewa. - Muszą sprawdzić, kto przyszedł.
Kiedy rozchylam wejście do mniejszego nieco namiotu, widać więcej zaciekawionych głów, które natychmiast odwracają się w naszą stronę.

- Chcą jakiś smakołyk i pewnie dać wam buzi - dodaje. Smakołyku nie mamy, muszą zadowolić się głaskaniem.

- Są niesamowicie sympatyczne. W programie dzieci jeżdżą usadowione między ich garbami. One to lubią.

A kiedy koń kopnie

Zwierzęta przyzwyczajają się szybko do życia w cyrku. Znają doskonale rozkład dnia, jakby wyczuwały moment, kiedy trzeba będzie stanąć na arenie. Zachowują się jak gwiazdy. Kiedy nadchodzi ta chwila, są skupione i czujne.

- Mamy nie tylko wielbłądy, naszą własnością są także konie, strusie, tygrysy - mówi Ewa Zalewska. - Współczesny cyrk to jednak nie zwierzęta, ale bardziej widowisko, to już nie poszczególne numery, a raczej spektakl i w tym kierunku my też będziemy podążać.
Konie to oczko w głowie pani dyrektor. Miesiąc temu podczas występu jeden z pupilów kopnął ją w rękę. Ona jednak twierdzi, że to jej wina, przestała być czujna, a przecież to tylko zwierzę.

Miłe kociaki

Największe zainteresowanie wzbudzają tygrysy. Ogromne i groźne. Klatka, specjalny tunel, którym podążają na arenę. Lepiej nawet się do niego nie zbliżać, bo nigdy nie wiadomo, co zrobią.

- Boję się ich. Nie mogłabym zostać treserką tygrysów - twierdzi pani Ewa. - Trzeba mieć żelazne nerwy i niesamowitą odwagę, aby wejść do nich i jeszcze mieć nad nimi władzę, tak by chciały wykonywać różne numery.
Tygrysy, a jest ich sześć, to bardzo kosztowne kociaki. Każdy z nich zjada codziennie 8 kilogramów wołowiny w najlepszym gatunku zmieszanej z tranem. Tran zabezpiecza jej przed chorobami, uodparnia. Na arenie wydają się być nieco większymi, miłymi kociakami, ale kiedy podchodzi się bliżej, widać, że to żywioł, który w każdej chwili może wybuchnąć.

Cyrkowa rodzina

- Całe nasze życie podporządkowane jest cyrkowi. Nawet, kiedy mamy przerwę zimową w występach i tak podróżujemy po świecie, żeby znaleźć nowych wykonawców, którzy wystąpią w przyszłorocznym programie.
Środowisko cyrkowców jest bardzo zamknięte.

- Nie dotarły do nas żadne narkotyki, nie ma przestępczości, chuligaństwa. We Francji artyści cyrkowi nie chcą puszczać swoich dzieci do szkół, by nie zetknęły się z tymi plagami. My żyjemy jak w rodzinie.
Pobudka o świcie, długa jazda, potem rozbijanie namiotu, zabezpieczanie zwierząt, długie próby, występy. Nawet nie ma czasu na życie prywatne, np. na zwiedzanie miast, do których przyjeżdża cyrk.

- Nasi artyści sami nie gotują posiłków. Mamy specjalny wóz - stołówkę. Zatrudniamy kucharkę, która zapewnia nam wszystkie posiłki - tłumaczy dyrektor Zalewska

Sposób na życie

- Jest naprawdę ciężko, czasem zastanawiamy się, co będzie dalej. Dużo podróżujemy po Europie z naszym zespołem. Tam jesteśmy cenieni i chcą nas oglądać Np. we Francji istnieje tradycja chodzenia w święta Bożego Narodzenia do cyrku. W tym roku w Warszawie udało się nam także zorganizować przedstawienie świąteczne. To przedsięwzięcie finansują właśnie firmy francuskie, mające swoje siedziby w stolicy. Nie żałują jednak, że jedenaście lat temu, kiedy tylko było wolno, założyli pierwszy w Polsce współczesnej prywatny cyrk.

- Mogłam powrócić do tradycji moich rodziców, dziadków, pradziadków - twierdzi pani Ewa. Potem w 1996 roku wpadli na pomysł, żeby organizować w Warszawie Międzynarodowe Festiwale Sztuki Cyrkowej, które zdobywają coraz większe uznanie w świecie..

- I nie żałuję. Cyrk to piękny świat, to sposób na życie, to wspaniali ludzie i zwierzęta-przyjaciele. To nasz świat i bez niego byłoby pusto i smutno.

Waldemar Kuźma
szef Agencji Artystycznej Warta

W Polsce nie ma tradycji chodzenia do cyrku i oglądania programów cyrkowych. Nie sprowadzamy cyrków do Poznania, bo na ich przedstawienia nie możemy sprzedać biletów. Ludzie nie chcą przychodzić. Po prostu cyrk przegrywa konkurencję z teatrami ulicznymi czy rodzącymi się jak grzyby po deszczu wszelkiej maści festynami.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto