18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mija 5 lat od tragedii w hali MTK

Aldona Minorczyk-Cichy
W katastrofie hali Międzynarodowych Targów Katowickich zginęło 65 osób. Ponad 140 uczestników wystawy gołębi było rannych, 26 z nich ciężko.
W katastrofie hali Międzynarodowych Targów Katowickich zginęło 65 osób. Ponad 140 uczestników wystawy gołębi było rannych, 26 z nich ciężko. fot. Karina Trojok.
Porównują swoje nieszczęście do katastrofy Casy i tragedii smoleńskiej. Uważają, że są lekceważeni, bo wśród tych, którzy zginęli w hali nie było polityków czy innych znanych osób. Ciągle jednak jeszcze liczą na sprawiedliwy wyrok sądu. Niestety, będą musieli na niego jeszcze poczekać. Poszkodowani w tragedii mówią, że tam, w hali, ucierpiały ich dusze. Już nigdy nie będą tacy jak wcześniej - pisze Aldona Minorczyk-Cichy.

To nie tak miało być. Najpiękniejsze ptaki, muzyka, zagraniczni goście, puchary - wszystko to zniknęło jak mydlana bańka kwadrans po godz. 17.00. Na ziemię runęły setki ton stali i lodu. Przygniotły ludzi i zwierzęta. Zginęło 65 osób. Szpitale nie nadążały przyjmować rannych. Ten straszny dzień 28 stycznia 2006 r. zapamiętamy na długo nie tylko na Śląsku, ale w całym kraju.

Kto zawinił? Przed katowickim Sądem Okręgowym trwa proces karny w sprawie katastrofy hali Międzynarodowych Targów Katowickich. O przyczynienie się do tragedii prokuratura skarżyła 12 osób, m.in. byłych szefów spółki MTK, projektantów hali i szefów firmy, która była generalnym wykonawcą obiektu. Śledczy ustalili, że na tragedię złożyły się błędy i zaniechania w fazie projektowania i budowy hali, a także jej użytkowania i nadzoru.

Wg prokuratury, pokrzywdzonych jest 1329 osób, to nie tylko poszkodowani, ale też rodziny zmarłych. W chwili gdy dach runął, wewnątrz było około tysiąca osób. Spośród ponad 140 rannych 26 osób doznało ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Niewielu poszkodowanych doczekało się odszkodowania. Kresu sądowych zmagań nie widać.

Przeciwko MTK zapadło już kilka wyroków w sądzie cywilnym. Opiewały na różne kwoty - od kilku do 250 tys. zł. Wielu poszkodowanych czeka na zakończenie procesu karnego.

W 2008 r. zapadł pierwszy prawomocny wyrok, w którym najpierw chorzowski, a później katowicki, sąd zdecydował, że 8.000 zł odszkodowania jednemu z rannych w katastrofie powinno wypłacić nie MTK, ale Skarb Państwa jako właściciel gruntu, na którym stoi hala.

Rok temu Skarb Państwa odmówił ugody z poszkodowanymi. Będą więc procesy, w tym jeden zbiorowy.

Poszkodowani i najbliżsi ofiar są rozgoryczeni. - Porównują swoje nieszczęście do katastrofy Casy i tragedii smoleńskiej - mówi Marcin Marszołek, prezes stowarzyszenia Wokanda, które reprezentuje ponad 40 osób. - Uważają, że są lekceważeni, bo wśród tych którzy zginęli w hali nie było polityków czy innych znanych osób - dodaje.

Pełnomocnicy poszkodowanych nie ukrywają, że od Skarbu Państwa będzie im łatwiej wyegzekwować zasądzone pieniądze niż od MTK. Wielu obawiało się, że jeśli nawet wygra ze spółką, to wyroki będzie mogło tylko oprawić w ramki i powiesić na ścianie.

MTK powołało specjalny fundusz dla ofiar. Z kilkoma osobami podpisało porozumienia. M.in. z Haliną M. z Miechowa i Sabiną S. z Bachowic, które straciły mężów. W pierwszej instancji zasądzono im po 250 tys. zł. MTK złożyło apelację. Zanim sąd ją rozpatrzył, zawarto ugodę. Kobiety obawiały się, czy kiedykolwiek dostaną te pieniądze. Zgodziły się na mniejsze kwoty.

Nadal kocham gołębie
Kochali gołębie. Przyjechali tam dla nich. Nie spodziewali się, że jednym ta miłość na zawsze odmieni ich życie, innym - je odbierze. Ci, którzy pięć lat temu zostali poszkodowani w katastrofie często nadal dochodzą do zdrowia. I to nie tylko fizycznego. Tam, w hali ucierpiały ich dusze. Po tym, co przeżyli nigdy już nie będą tacy, jak wcześniej.

Każdego roku w rocznicę katastrofy Zdzisław Karoń, hodowca gołębi i dziennikarz z Częstochowy, zapala świeczkę pod pomnikiem ofiar. Pamięta, że na płycie mogło znaleźć się także jego nazwisko.

Pięć lat temu na wystawę pojechał w potrójnej roli - hodowcy, dziennikarza i członka zarządu związku. Spotkania z przyjaciółmi, wywiady, goście z zagranicy. Nic nie zwiastowało nieszczęścia. Pod blachą i lodem przeleżał prawie dwie godziny. Twarzą do podłogi. Było ciemno. Wokół: lód, śnieg, woda, stal i dwaj nieznajomi mężczyźni, którzy cały czas przy nim byli.

- Z minuty na minutę przestawałem czuć nogi. Drętwiały. Byłem przerażony, ale cały czas mówiłem, cały czas wierzyłem, że z tego wyjdę. W końcu nie byłem sam - opowiadał. Wołanie o pomoc usłyszeli strażacy. Nie było łatwo go wydobyć. Trzeba było ciąć żelastwo.

- Z tyłu słyszałem coś jakby piłę. Poczułem ulgę, ucisk na dolną połowę ciała zmniejszył się. Wyciągnęli mnie - wspomina. Sanitariusze położyli go na deskę i wynieśli. Balansowali na śliskiej powierzchni. - Nie czułem zimna. Dopiero w karetce zacząłem się cały trząść. Ubranie było mokre - wspominał.

Najpierw długie leczenie, potem żmudna rehabilitacja. Karoń nie ukrywa, że przez pierwsze dwa lata koszmar powracał do niego w snach. Po kilku latach patrzy na to już inaczej. To jednak nie jest i nigdy nie będzie ta normalność sprzed katastrofy. Powrót do normalnego życia nie był dla niego łatwy.

Zdzisław Karoń mieszka w Częstochowie. Na początku lat 80. jego synowie przynieśli do domu dwa gołębie pocztowe. Pojechał z chłopcami do księgarni i kupił książki o hodowli.

- Gołębie mnie zafascynowały. Chłopcom minęło, a ja się zaraziłem. Od 25 lat należę do stowarzyszenia. Kocham te ptaki - opowiadał nam pan Zdzisław zaraz po katastrofie. Podobnie mówią inni hodowcy. Mimo że to na wystawie gołębi doszło do nieszczęścia - do tych ptaków nadal pałają wielką miłością. To nie one zawiniły, tylko ludzie.

Czuję się bezradny
Ma 26 lat. Jego życie zostało na zawsze naznaczone przez los 28 stycznia 2006 r. o godzinie 17.15. Jarek Pękala, rudzianin, był wtedy świeżo upieczonym czeladnikiem-cukiernikiem. Szefowie go lubili i doceniali. Dostał dobrą pracę. Umowę podpisał na rok, ale przepracował tylko cztery miesiące. Dlaczego? Bo na głowę runęło mu kilkaset ton stali i lodu. Ocalał, ale już nic nie jest takie jak przedtem. Choć minęło 5 lat, pozostały trauma, ból i problemy.

- Na swój sposób jestem szczęśliwy. Mam cudowną partnerkę Kasię i półtorarocznego synka Dawida. Od niedawna samodzielnie mieszkamy. Są jednak problemy, które nie pozwalają spokojnie spać - mówi Jarek.

Ma 26 lat. W hali żelastwo zmiażdżyło mu miednicę. Była popękana. Ma 25 proc. trwałego uszczerbku na zdrowiu i na 3 lata orzeczone częściowe inwalidztwo. Dzięki temu znalazł pracę w ochronie. Lekką, bo siedzi w pomieszczeniu i obserwuje. Ale też bardzo słabo płatną - 940 zł na rękę. I jak za to utrzymać rodzinę? - Czuję się bezradny. Nie boję się pracy. Gdybym był zdrowy, nikogo bym nie prosił o pomoc. A tak? ZUS uznał, że jestem zdrowy. Rentę mi zabrano, a do dobrej roboty się nie nadaję - denerwuje się.

28 stycznia 2006 r. do Chorzowa na wystawę pojechał z ojcem. Razem od lat hodują gołębie. Na ogródku mają około 60 sztuk. Chcieli nie tylko obejrzeć ptaki, ale też porozmawiać z innymi hodowcami, których znali z internetowego forum.

- Tuż przed godz. 17 chciałem wyjść na zewnątrz na papierosa. Ale spotkałem kolegę. Zaczął mnie wypytywać o młode gołębie, czy warto je kupić. Czas mijał szybko. Zrezygnowałem z papierosa - wspomina.

Był na środku sali, kiedy zrobił się szum, jakby nad samym dachem leciał samolot. Potem zgasło światło i wszystko runęło.

- W ostatniej chwili zobaczyłem ochroniarza, który słysząc co się dzieje, złapał dwóch młodych chłopców za ubrania i dosłownie wyrzucił ich przez drzwi na zewnątrz. Pewnie w ten sposób ocalił im życie. Sam został uderzony w głowę. W szpitalu leżał w tej samej sali co ja - wspomina Jarek.

Nie wie, ile przeleżał pod zwałowiskiem. Może dwie godziny? Razem z nim było dwóch mężczyzn. Udało im się wydostać. Jemu w końcu też, ale wrócił, bo usłyszał kobietę. Wołała o ratunek. - Do dzisiaj ją pamiętam. Padał na nią jakiś blask. Młoda, ładna blondynka. Mówiła, że się boi, że nie może umrzeć, bo ma męża i dwoje dzieci - wspomina.

Pocieszał ją. Mówił, że zaraz przyjdą ratownicy. - Ona wtedy zamknęła oczy i odeszła. Nigdy tego nie zapomnę - opowiada.

Kiedyś w telewizji widział mężczyznę, który do kamery opowiadał o swojej żonie. - Trzymał w ręce jej zdjęcie. To była właśnie ona! Jestem pewien. Może kiedyś pod pomnikiem, w rocznicę, spotkam go i opowiem mu o ostatnich słowach jego żony? Chciałbym - podkreśla Jarek.

Wydostał się z hali o własnych siłach. Wstał, przeszedł dwa kroki i padł na kolana. Leżał w szpitalu trzy tygodnie. Po wypisaniu do domu - prawie dwa miesiące w gipsie na wózku. - Brat i tata mi pomagali. Nosili mnie jak dziecko. Potem zaczęła się rehabilitacja. Dwa razy po pół roku i renta na rok. Teraz według ZUS-u jestem już zupełnie zdrowy - żali się.

Nie jest w stanie stać dłużej niż godzinę. Nie wolno mu dźwigać. Piłka nożna? Musiał zapomnieć. Każdy upadek może skończyć się złamaniem, a w jego wypadku - wózkiem inwalidzkim.

Jego tata niedługo wyprowadza się poza Śląsk. Jarek mógłby wziąć po nim mieszkanie, 80 m, z łazienką, ubikacją i c.o. Czy będzie go stać?

- Teraz mieszkamy w kawalerce. Kąpać chodzimy się do taty, a ubikacja jest piętro wyżej, w korytarzu. Walczę o odszkodowanie, ale czy dostanę? Już w to nie wierzę - mówi Jarek.

Kalendarium wydarzeń
* 1999 rok - wydano pozwolenie na budowę hali nr 1 i rozpoczęcie robót

* styczeń 2000 - po intensywnych opadach śniegu nastąpiło pierwsze ugięcie konstrukcji. Roboty przerwano, by odśnieżyć dach.

* styczeń 2002 - na dachu było 3 metry śniegu, doszło do kolejnej awarii. Zagrożenie było tak duże, że natychmiast zabezpieczano odkształcone części konstrukcji za pomocą specjalnych podpór stalowych.

* 3 stycznia 2006 - ugięcie konstrukcji stalowej o około pół metra.

* 6 stycznia 2006 - po usunięciu części śniegu uwidoczniło się pęknięcie na warstwie lodu.

* 11 stycznia 2006 - o kłopotach z dachem wiedzą już członkowie zarządu oraz dyrektor techniczny.

* 19 stycznia 2006 - dyrektor techniczny pisze mejla do członka zarządu MTK, o tym, co może się stać.

* 19 stycznia 2006 - odbyło się posiedzenie zarządu spółki MTK. Porządek obrad obejmował tylko dwa punkty: sprawy personalne, w tym podwyżki pensji oraz okolicznościowy wyjazd do Hiszpanii członków władz spółki. Ani słowa o awarii hali numer 1.

* 28 stycznia 2006 roku - otwarto międzynarodową wystawę gołębi, przyjechały tłumy zwiedzających.

* godz. 17.15 - runął dach hali. W środku było około 700 osób, zwiedzających i wystawców. Zginęło 65 osób, a ponad 140 zostało rannych, w tym około 13 cudzoziemców - Niemcy, Belgowie, Czesi, Węgier, Słowak oraz Holender. Była to największa tego typu katastrofa we współczesnych dziejach Polski.

Ranni trafili do szpitali w Katowicach, Chorzowie, Siemianowicach Śląskich, Bytomiu, Sosnowcu, Rudzie Śląskiej, Dąbrowie Górniczej, Tychach i Piekarach Śląskich.

W akcji ratowniczej brały udział blisko 103 zastępy Straży Pożarnej (ponad 1300 osób), ratownicy górniczy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego z Bytomia, zespoły ratownictwa medycznego w tym lekarze i ratownicy medyczni z woj. śląskiego, Grupy Poszukiwawczo-Ratownicze z psami, 230 policjantów, oddziały żandarmerii wojskowej z Krakowa i Gliwic oraz GOPR, Grupa Jurajska i Grupa Beskidzka.

Całą akcją dowodził śląski komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej nadbryg. Janusz Skulich.

* Prezydent Lech Kaczyński ogłosił ponad 3-dniową żałobę narodową - trwała do 1 lutego. Przeznaczył milion złotych z budżetu kancelarii prezydenta na pomoc rodzinom ofiar i ofiarom tragedii. Nakazał też telewizji publicznej, koncesjonowanym mediom oraz wszystkim czasopismom uczczenie pamięci ofiar.

* 30 stycznia 2006 - szef projektującej halę MTK firmy Ekotech 2, Jacek J. usiłował popełnić samobójstwo w opolskim hotelu Mercure podcinając sobie żyły. Został jednak uratowany, a następnie przesłuchany.

* 3 lutego 2006 - zaczęły się prace rozbiórkowe, 10 dni później pies Bona odnalazł ostatnie zwłoki.

* 21 lutego 2006 - o godz. 6.00 policja zatrzymała i doprowadziła do prokuratury w Katowicach dwóch członków zarządu MTK: Bruce'a R. (prezesa, obywatela Nowej Zelandii) i Ryszarda Z., a także dyrektora technicznego MTK Adama H.

* maj 2006 - biegli przekazują prokuraturze raport. Jako powód katastrofy podali zmiany dokonane w projekcie wykonawczym w porównaniu do projektu budowlanego. Polegały one na zmniejszeniu ilości wsporników oraz innych elementów wzmacniających. Zdaniem biegłych, katastrofa mogła nastąpić w każdej chwili, natomiast obciążenie dachu śniegiem było bezpośrednią przyczyną zawalenia się osłabionej przez projektanta konstrukcji dachu

* 26 czerwca 2006 - policja zatrzymała trzech projektantów zawalonej hali - Jacka J., Szczepana K. i Andrzeja W. Dwóm pierwszym postawiono zarzut umyślnego doprowadzenia do katastrofy budowlanej. Trzeciemu - zarzut nieumyślnego doprowadzenia do katastrofy.

* marzec 2007 - Sejm zmienił prawo budowlane. Budynki o powierzchni powyżej 2 tys. m kw. mają być kontrolowane dwukrotnie w ciągu roku.

* czerwiec 2008 - prokurator zakończył śledztwo.

* 18 lipca 2008 - do sądu trafił akt oskarżenia. Biegli ustalili, że główną przyczyną katastrofy był błędny projekt wykonawczy budynku, znacznie różniący się od (prawidłowego) projektu budowlanego. Celem zmiany było ograniczenie kosztów budowy.

Gdy gasną flesze

W tym piekle wydarzyły się piękne historie, były bohaterskie postawy - mówi Wojciech Szumowski, dziennikarz nagrodzony Grand Press za reportaż o tragedii pt. "Ocaleni"

Po odebraniu nagrody Grand Press za film "Ocaleni" o ludziach, którzy przeżyli katastrofę w MTK, mówiłeś, że ta historia tobą wstrząsnęła. Mówiłeś też, że wracasz do ofiar wtedy, gdy już znikają kamery i gasną flesze aparatów fotograficznych. Po co to robisz?
Bo inni o tych ludziach zapominają. Katastrofa - taka jak w MTK - jest wydarzeniem medialnym, ale krótkim. Przemyka jak meteor. Potem zostaje już tylko żal, zapomnienie, ból i bezradność tych, którzy ocaleli.

Chętnie z tobą rozmawiali, czy czułeś dystans?
Jeśli ktoś przeżył tak dramatyczne chwile, to zwykle chce to z siebie wyrzucić. Nie wszyscy chcą i potrafią słuchać tak trudnych relacji. W tym przypadku my, dziennikarze, jesteśmy bardzo wdzięcznymi słuchaczami. Poza tym bądźmy szczerzy - to po prostu jest nasz zawód. Tyle, że kiedy przed laty się na niego decydowałem, to nie wiedziałem, że będą mnie czekać aż tak ciężkie chwile, że to wszystko będzie takie trudne. Mam dar otwierania ludzi. Oni są ze mną szczerzy. To mi się udaje. Bez tego nie można zrobić dobrego filmu.

Dlaczego na bohaterkę swojego filmu wybrałeś właśnie Magdę Lipkę? Dlaczego jej historia, a nie inna?
Rozmawiałem z wieloma ludźmi, ale ona i jej ojciec pięknie opowiedzieli swoją historię - dramatyczną, ale z dobrym zakończeniem. Magda przez długi czas leżała pod lodem, potem przeszła długą i ciężką drogę powrotu do zdrowia. 28 stycznia w największej hali MTK miała swoje stoisko. Pod zwaliskiem stali leżała 4 godziny. Wyciągnięto ją jako jedną z ostatnich żywych.

Pracujesz teraz nad dużym filmem dokumentalnym o MTK?
Tak, to prawda. Miałem pomysł na duży dokument. Czekałem na dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Nie wytrzymałem i zanim przyszło, złapałem za kamerę. Ale nic straconego. Chciałem wrócić do tej historii i właśnie to robię. Jest warta opowiedzenia jej jeszcze raz.

O czym to będzie opowieść?
Będę szukać odpowiedzi na uniwersalne pytanie - "co zrobić, by przeżyć"? Przecież nikt nie wie tego lepiej niż ci ludzie. Przeżyli w ekstremalnych warunkach. Zresztą każdy z nas kiedyś był w takiej skrajnej sytuacji, kiedy czuł się bezradny i wtedy to pytanie sobie zadawał.

Kto będzie bohaterem tego filmu?
Będzie ich kilku - osoby, które pokiereszowane przez kilka godzin były tam w gąszczu poskręcanej stali, przygniecione lodem. To będzie historia dwóch mężczyzn, z których jednemu udało się uciec, ale mimo to wrócił do przygniecionego kolegi. Będzie też opowieść o dziewczynie, która straciła w hali wszystko i teraz walczy z bólem i kalectwem. Będzie też chłopak, który od lat bezskutecznie walczy o odszkodowanie.

Kiedy słyszysz, że chociaż od tragedii upłynęło już pięć długich lat, a ci ludzie okrutnie poranieni fizycznie i psychicznie, nadal nie dostali odszkodowań, to co myślisz?
Żyjemy w państwie, w którym sprytnym prawnikom przepisy służą przede wszystkim do zasłaniania się przed wypłatą odszkodowań. I to wypłaty ludziom, którzy strasznie ucierpieli. Ktoś kiedyś policzył, że poszkodowanych - zmarłych i ich najbliższych, rannych - w sumie jest ponad tysiąc. To masa ludzi, których krzywda nie podlega dyskusji. Mimo to nie mogą liczyć na sprawiedliwość, ukaranie winnych, zadośćuczynienie krzywdom.

Słyszałam, że przymierzasz się też do nakręcenia filmu fabularnego o katastrofie. To prawda?
Tak, bardzo bym tego chciał. Pracuję nad tym od pewnego czasu.

Na jakim jesteś teraz etapie? Kiedy padnie pierwszy klaps?
To miałby być film, niestety katastroficzny, oparty na faktach. Te pięć lat temu w MTK podczas wystawy gołębi doszło do strasznej tragedii, ale też jednocześnie działy się tam rzeczy piękne.

Co konkretnie masz na myśli?
Ratowników, którzy w pomaganiu ludziom przechodzili samych siebie. Rannych, którzy mówili do strażaków i pielęgniarzy - "Zostawcie nas, tam dalej są ci, którzy bardziej potrzebują pomocy". Byli i tacy, którzy sami, ranni wracali pod gruzy, bo wiedzieli, gdzie szukać innych poszkodowanych. W tym piekle wydarzyły się cudowne historie, były bohaterskie postawy. No i strażacy, którzy ratowali ludzi z ogromnym poświęceniem, często ryzykują życie. Podziwiam ich profesjonalizm. Zwłaszcza gen. Janusza Skulicha, komendanta wojewódzkiego, który przecież już sam w tym czasie "był na wylocie". A on nie uniósł się honorem, tylko stanął na wysokości zadania.

Czekał na dymisję, bo nie podobał się politykom i to mimo ogromnego doświadczenia i wielkiej wiedzy.
No właśnie, tym ludziom po prostu należy się moja opowieść. I tym pięknym, i tym podłym postaciom, bo takie też się zdarzały. Ale o tych drugich chyba jednak nie chcę opowiadać. To nie jest potrzebne.

Scenariusz filmu już jest gotowy?
Dopracowuję go. To autorski scenariusz. Było kilka wersji, jedna utknęła w pewnej stacji telewizyjnej, nie dogadaliśmy się. Teraz zaczynam szukać pieniędzy. Chciałbym, żeby ten film obejrzał świat. Ta piękna historia naprawdę jest tego warta.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto