Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zobacz pożarzysko po 20 latach GALERIA

jACEK BOMBOR
26 sierpnia minie dokładnie 20 lat od największego w historii Europy pożaru, który strawił 10 tysięcy hektarów lasu. Wybraliśmy się w podróż po dawnym pożarzysku na terenie Nadleśnictwa Rudy raciborskie, naszym przewodnikiem został strażnik leśny Waldemar Martyniak, który doskonale pamięta kataklizm sprzed lat.

Za oknem terenowego nissana jak okiem sięgnąć wspaniałe, choć może niezbyt wysokie drzewa. 100 milionów sadzonek drzew, które w ciągu ostatnich lat wysadzono na tym terenie, zrobiły swoje.
- Natura udowadnia, że potrafi się odrodzić, oczywiście z pomocą człowieka – strażnik pokazuje na wspaniały, młody las, który rozciąga się aż po horyzont.

Pilotował strażaków
Waldemar Martyniak 26 sierpnia 1992 roku pełnił służbę w nadleśnictwie Biały Dwór, gdy przyszła informacja o katastrofie.
- Koło 15 się dowiedziałem. Widać już było samoloty. W powietrzu wyczuwało się, że to coś naprawdę dużego. Olbrzymie słupy dymu, mnóstwo wozów strażackich – wspomina. Na miejscu stawił się następnej nocy o 4, bo zakończeniu dyżuru w Białym Dworze.
A potem czyste szaleństwo. Przez kilkanaście godzin, tak jak jego koledzy, pilotował wozy strażackie, by odnalazły w samym środku lasy walczyć z żywiołem.
Podjeżdżamy na ścieżkę nazwaną Dyrekcyjną. Przecina ją trasa kolejowa Kuźnia Raciborska- Dziergowice.
- To tutaj wszystko się zaczęło – strażnik opiera się o znak stopu. – Iskry spod hamującego pociągu podpalały las, na długości 400 metrów. Stąd ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Tam, 1,5 kilometra stąd jest już Kuźnia Raciborska.

Nie mieli szans na ucieczkę
Pamięta, jak przyszła wiadomość o śmierci dwóch strażaków. To było dojmujące uczucie. Pojawił się strach. Kolejnym przystankiem jest miejsce w lesie, gdzie zginęli. Stoi tam postument poświęcony tragicznie zmarłym: Andrzejowi Kaczynie z Raciborza i Andrzejowi Malinowskiemu z Kłodnicy.
Gasili pożar około 700 metrów od drogi i torów, gdzie pożar miał swój początek. Na początku paliło się poszycie. Nagle wiatr zwariował, a ogień buchnął po czubki drzew. Przeskoczył drogę, przesłonił niebo.
Strażacy byli w pułapce. Andrzej Kaczyna schował się w samochodzie – ale ten okazał się śmiertelną pułapką.
- Andrzej Malinowski próbował uciekać, ale przebiegł zaledwie 20 metrów, gdy ogień go dogonił. Może się potknął i przewrócił?
– zastanawia się nasz przewodnik, przystając przy miejscu, w którym zginął strażak. Płotek zrobiony jest z węży strażackich – to pozostałość ze spalonego wozu. Krzyż przewieszono paskiem z jego munduru, a obok ktoś zostawił szary kawałek metalu. – To część spalonego wozu. Tyle zostało – tłumaczy Martyniak.

Kapliczka jakimś cudem przetrwała
Akcja ratownicza trwała pięć dni. Kolejny miesiąc to dogaszanie pogorzeliska. Pan Waldemar wspomina kilka sytuacji, które szczególnie utkwiły mu w pamięci. – Pamiętam jedno miejsce w środku lasu, które strażacy 24 godziny na dobę przez tydzień oblewali niewielki skrawek pola, a ogień pojawiał się tam na nowo za każdym razem. Mówili, że to chyba z piekła ogień. A tak płonęły torfowiska – wspomina. Pamięta też niespodziewany deszcz na początku pożaru, choć wcześniej przez kilka miesięcy nie spadła nawet kropla.
– Cudem jest też to, że przetrwała nasza drewniana kapliczka św. Marii Magdaleny z 1764 roku, choć znajdowała się w obrębie pożaru – mówi. Kapliczka ukryta pośród drzew to kolejny cel naszej podróży. Przed wejściem postać ukrzyżowanego Chrystusa. Drewniany dach, siedziska z bali dla wiernych. – W pierwszą niedzielę września będzie tu msza za poległych strażaków. To tradycja. W zeszłym roku było tu 1,5 tysiąca ludzi – mówi.

Spalony dąb ku przestrodze
Od samego pożaru gorszy był chyba widok zaraz po wygaszeniu ognia. Prawie 10 000 hektarów spalonych, czarnych kikutów drzew.
- Po prostu taki widok dla kogoś, kto kocha las, jest straszny. Płakać się chciało – wspomina Martyniak. Miłość do lasu zaszczepił w nim dziadek – Franciszek Kucherko - który przed wojną, jak i zaraz po był leśniczym w Kuźni Raciborskiej w Kiczowej. – Przebywałem z niego w leśniczówce w dzieciństwie, poznałem las, owady, chodziliśmy na grzyby – śmieje się strażnik.
Trafił do zawodu w 1975 roku. Dziś, po 20 latach, jest dumny, że znów las zaczyna spełniać swoją rolę – po pożarzysku nie ma śladu. A i zabezpieczenia, aby już nigdy nie doszło do takiej tragedii, robią wrażenie. Są nowe wieże obserwacyjne, powstało łącznie 100 kilometrów pasów przeciwpożarowych, liczne nowe ujęcia wody. Powstało lotnisko z olbrzymimi cysternami wody, z których czerpiąc mogą nawet samoloty. Powstała szkółka kontenerowa w Nędzy, która posiada m.in. bank genów roślinnych.

Choć jest jeszcze jeden symbol tamtej pożogi. Stary dąb, dokładnie na granicy nadleśnictwa Rudy z sąsiednim Rudzińcem, w samym środku lasu – to ostatni cel naszej wycieczki. Czarne kikuty spalonych konarów wyrastają wyraźnie ponad wierzchołki młodych drzew.
– Robi wrażenie, aż ciarki po plecach przechodzą – pokazuje strażnik.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na raciborz.naszemiasto.pl Nasze Miasto