Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Diabelnie szczęśliwy mistrz

Oskar Berezowski
arch.
Było w tym coś z baletu. "Diablo" zamarkował prawy cios na korpus. Giacobbe Fragomeni pochylił się, spiął. Trwało to ledwie ułamek sekundy. Polak miękko czmychnął w prawą stronę, kątem oka dostrzegł, że Włoch nie zdążył ochronić lewej skroni. Włodarczyk grzmotnął więc bezlitośnie potężnym prawym sierpowym.

Gong sędziego uratował Fragomeniego przed egzekucją. To wtedy jednak Włodarczyk po raz pierwszy poczuł zapach miliona złotych premii. Zapach, który zniewala i dodaje wiary w siebie. Wszedł do siódmej rundy.

Pierwszych pięć nie zwiastowało jednak niczego ciekawego. Inauguracyjną praktycznie przechodzili, opukując się, jakby sprawdzali, na czyjej skorupce jest skaza, która zacznie pękać w kolejnych odsłonach. Opukiwanie trwało jeszcze w kolejnej, choć nie życzyłbym nikomu, żeby był nawet lekko puknięty przez "Diablo".

- Nie taki był plan. Krzysiek zaczął za wolno i zaczynało mnie to martwić - analizował po walce jego trener Fiodor Łapin, wycierając z białego dresu krew bokserów.

Łapin martwił się, że Krzysztof może powtórzyć przedstawienie z Rzymu, gdzie zremisował z Włochem właśnie przez błędy taktyczne. Ale tak naprawdę w głowie kołatała mu myśl: co z prawą pięścią "Diablo". Rozbił ją na treningu przed walką. Była sinofioletowa.

I przez cztery początkowe starcia Włodarczyk powstrzymywał rywala na dystans lewymi prostymi. Zmieniał rytm, kierunek, nie wdawał się w bijatykę, wchodzenie w zwarcia. Bo w nich groźniejszy był Włoch: niższy, z krótszymi ramionami. Włodarczyk to wiedział, a jego asekuracyjny styl znajdował uznanie w oczach sędziów, którzy pierwsze cztery rundy wypunktowali dla Polaka. Ekipa "Diablo" znała werdykt.

- Ja nie lubię takich momentów. To źle wpływa na zawodnika: myśli, że prowadzi, jest dobrze i wtedy można nadziać się na przykrą niespodziankę. Mówiłem Krzyśkowi, że ma robić swoje, przyśpieszyć, szukać luk w obronie i rozbijać Włocha - tłumaczył Łapin.

Włodarczyk potrzebował jednak jeszcze kilku minut, żeby uwierzyć w siebie. Kluczowa szósta runda obnażyła słabość Włocha. Nie był już tak twardy jak przez ostatnie lata. Do tej pory znokautował go tylko David Haye, który dziś jest jedną z największych gwiazd wagi ciężkiej. Jednak nawet Haye potrzebował więcej czasu.

Włodarczykowi wystarczyło osiem rund. Wówczas od pierwszych sekund ruszył do przodu, bo - jak twierdzi trener - już polowali na nokaut. Ogłuszył Włocha prawym podbródkowym, zapędził do narożnika i niemiłosiernie tłukł sierpowymi, sadzając go na ziemię. Fragomeni wstał, ale w jego narożniku już czekano z ręcznikiem, by przerwać starcie. Zresztą Giacobbe sam wysapał sędziemu: basta.

Włodarczyk ma pas wagi junior ciężkiej WBC. Chce go utrzymać dłużej niż ten od IBF, który miał pół roku.

Zobaczcie, jaki ten mój pas jest piękny, taki zielony...
Z mistrzem świata Krzysztofem Włodarczykiem rozmawia Dariusz Kuczmera

Przed walką mówił pan, że największy relaks przyniosła wizyta w kinie na premierze "Robin Hooda". Chciał pan walczyć jak ten średniowieczny bohater. Dobre to były wzory...

Wszyscy wiedzą, że miałem do uregulowania rachunki z Fragomenim. Już po ubiegłorocznej walce w Rzymie powinienem być mistrzem świata. Wtedy przeszkodzili sędziowie, w Łodzi nie było wątpliwości. Janusz Pindera, myśląc o tytule mistrza świata, powiedział przed walką, jak nie teraz, to kiedy, jak nie "Frago" to kto? I miał rację.

Komu chce pan najbardziej podziękować?

Żonie, synkowi i rodzicom, którzy byli na gali. Przed wejściem na ring rozmawiałem z synem, który powiedział "Tatuś, liczę na ciebie".

A trenerowi?

Oczywiście, że też. Z Fiodorem Łapinem, można rzec, byliśmy parą od co najmniej dwóch miesięcy. Każdą chwilę spędzaliśmy razem. Dosłownie. Nie dlatego, żeby musiał mnie pilnować. My każdą chwilę poświęcaliśmy na rozmowy o walce. Analizowaliśmy dosłownie wszystko. I to przyniosło efekty.

Ślepo pan słuchał trenera, nie było chwili zwątpień?

Ani przez moment. Trener mówił, żebym się nie podpalał, żebym normalnie walczył, tak jak sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Mam wreszcie pas, zobaczcie, jaki jest piękny. Będziecie mogli mnie w nim zobaczyć na Jana Pawła w Warszawie. Trochę też tam pojeżdżę na motocyklu.

Długo pan przygotowywał się do tej walki. Obrana taktyka okazała się bardzo skuteczna.

Dokładnie. Każdy mój ruch był przemyślany. Nawet wtedy, kiedy oddawałem inicjatywę Włochowi. Wiedziałem, że tym razem nie mogę tego schrzanić. Byłem bardzo dobrze przygotowany, choć dmuchałem na zimne i tak do końca nie byłem pewny, czy wszystko uda się po mojej myśli. Wierzyłem jednak, że teraz mi się powiedzie.

Misternie budowany plan mógł lec w gruzach z powodu kontuzji dłoni?
Osiem dni przed walką doznałem kontuzji prawej dłoni. Podczas walki z Włochem poczułem ból, więc częściej biłem lewą. Fragomeni to dobry zawodnik, ciągle szedł do przodu. Na początku walki poczułem kilka jego ciosów, ale to ja byłem stroną przeważającą.

Jak się pan czuł w Łodzi?

Kibice byli wspaniali i bardzo mi pomogli. Bez nich nie byłbym tym, kim jestem. Nie byłoby mnie tutaj. Wygrałem też trochę dla nich, trochę dla Polsatu, dla moich promotorów Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera. W boksie wszystko musi się prawidłowo zazębiać.

Dwa inne pasy kategorii junior ciężkiej mają Guillermo Jones i Marco Huck.
Jak mówił Andrzej Wasilewski, naszym celem jest unifikacja kategorii, ale na razie o tym nie myślę. Chcę wyjechać z żoną na wakacje. (śmiech) Od dawna nie byliśmy ze sobą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto