Wszystko przypominało paradę, kiedy odłączający się we wtorek od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej prom Atlantis obrócił się wokół swojej osi. Ale nie o paradę chodziło, tylko o rutynowe sprawdzenie, czy przypadkiem jakaś ceramiczna płytka stanowiąca osłonę termiczną promu nie została zniszczona.
A można było tego dokonać tylko poprzez dokładne obejrzenie podbrzusza Atlantisa. I kiedy pozostali na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej astronauci orzekli, że wszystkie płytki są w porządku, załoga promu pomachała na pożegnanie i ruszyła w kierunku Ziemi.
Kiedy w czwartek przed południem czasu europejskiego amerykańscy kontrolerzy lotu wypatrywali Atlantisa, wiedzieli, że najtrudniejsze będą ostatnie minuty loty kolosa. Bo najpierw lecący z ogromną prędkością prom trzeba było wyhamować, do tego służą dwa niewielkie silniczki. Potem należało go tak ułożyć, by pod odpowiednim kątem, ok. 30 stopni wszedł w ziemską atmosferę.
To przebijanie się przez gęste warstwy atmosfery określane jest jako test śmierci, wszystko może się wtedy wydarzyć, na kilka minut kontrolerzy naziemni tracą nawet z promem łączność. Przez pewien czas leci on jak szybowiec, jest jednak i taki etap lotu, kiedy prom dosłownie spada niczym kamień.
Kontrolować kolosa w takim momencie jest trudno, wszystko może się wydarzyć, a najgorsze, co może spotkać astronautów, to uszkodzenie ceramicznej izolacji.
O tym, jak ważne są te ceramiczne płytki, przekonali się osiem lat temu członkowie promu kosmicznego Columbia. Podczas startu nastąpiło oderwanie się jednej z płytek, co się potem zemściło. Przy lądowaniu doszło do tragedii: Columbia na oczach operatorów rozpadała się na kawałki. Żaden z siedmiu członków załogi nie miał szans, wszyscy zginęli.
Tym razem nie było jednak niespodzianek i dokładnie, gdy w Europie było południe, prom kosmiczny Atlantis wylądował na przylądku Canaveral. W ten sposób zakończył swoją misję na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), a jednocześnie zakończy się era amerykańskich wahadłowców. Trwała ona trzy dekady.
Koszty programu wahadłowców szacowano wstępnie na 90 mld dol., a taka suma miała pozwolić na 50 lotów wahadłowców rocznie. Szybko jednak okazało się, że wydatki rosną w tempie kosmicznym, od początku programu wydano na niego prawie 200 mld dol. I zamiast zakładanych pół setki lotów rocznie w najbardziej udanym sezonie udało się wyprawić w kosmos te promy tylko dziewięć razy.
Najbliższe plany NASA przewidują wysyłanie załóg na ISS za pomocą prywatnych rakiet kosmicznych. Na razie mają one być przewożone na orbitę przez rosyjskie statki Sojuz.
NASA zapowiada, iż nie porzuci misji kosmicznych. Jednak kiedy pada pytanie, kiedy pierwszy człowiek wyruszy w kierunku Marsa, w NASA panuje milczenie.
To nie koniec epoki podboju kosmosu
Z dr hab. Janem Sładkowskim z Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego rozmawia Martyna Staśko
Czy epoka podboju kosmosu już się skończyła?
Boom z pewnością minął, ale epoka podboju nie. Jednak przełomu w technologii nie dokonaliśmy i w najbliższym czasie to się nie wydarzy. A projekt z wahadłowcami okazał się wcale nie taki tani. Obecnie pracuje się nad bardziej efektywniejszymi rakietami.
Czy lot ludzi na Marsa jest realny?
To propaganda by wziąć ludzi, bo to zbyt duże koszty. A człowiek to najbardziej wrażliwy element, który je podwyższa. Z pewnością znaleźliby się chętni, którzy chcieliby zaistnieć w encyklopedii. Oczywiście podróż na Marsa jest realna, ale przestrzeń kosmiczna dla nas - ludzi jest całkiem obcym środowiskiem.
Gdybyśmy natrafili w kosmosie na odpadek wielkości ziarnka grochu, to mógłby on być dla nas śmiertelny. Nie wyobrażam sobie zamknąć dziesięciu ludzi w pomieszczeniu wielkości 15 mkw. na pół roku. Są narażeni na stres, że może się coś stać, a odwrotu nie ma.
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?